Strona głównaOgólnaArtykułyJ. L. Skowera: Reytan w cieniu Rymkiewicza

J. L. Skowera: Reytan w cieniu Rymkiewicza

Zainteresowany pewną recenzją prasową, sięgnąłem po książkę Jarosława Marka Rymkiewicza „Reytan. Upadek Polski.” Znany jako incydentalny przypadek protest Reytana doczekał się poważnego opracowania książkowego. Rzeczywiście, autor przeprowadził bardzo dogłębne studium przypadku, poczynając od sięgającej głęboko wstecz genealogii rodu, poprzez analizę sytuacji politycznej okresu sejmu rozbiorowego 1773 – zwanego delegacyjnym, charakterystykę czołowych postaci historycznych, do własnych opinii i ocen, dla których cała historia Reytana stała się właściwie tłem.

reytan-upadek-polski-b-iext21710266

Nie znam pisarskiego stylu Rymkiewicza, tutaj narracja jest rozwlekła, utkana niekończącymi się dygresjami, powodująca, że książka staje się spokojnym rozmyślaniem o dziejach upadku i zdrady. Właściwie odwrotnie, zdrady i upadku. Myślą przewodnią rozważań Rymkiewicza jest zdrada. Wyłącznie w zdradzie upatruje on źródła wszelkiego zła, jakie Polaków spotkało. To w gronie prominentnych arystokratów zdrajców i ich sprzedajnej klienteli szlacheckiej, posłów na sejm poniński, znalazła się nieliczna grupka szlachetnych i niezłomnych, a na końcu on – Tadeusz Reytan, ten który nie dał się złamać, zastraszyć, ani przekupić.

Wielu historyków opisując dzieje rozbiorowe Polski o Reytanie napomyka lub nie. Był to piękny, odważny, wręcz bohaterski, ale nie mający żadnego wpływu na dalsze losy państwa gest. Rymkiewicz poświęcając Reytanowi swoją książkę oddał mu należny hołd. Reytanowi oraz nielicznej grupie tych, którzy myśleli o ojczyźnie podobnie jak on.

Ukazując postać i postawę Reytana nie sposób było pominąć innych przedstawicieli epoki, można by napisać bohaterów, gdyby nie pozostawili po sobie tak niechlubnej pamięci, dlatego określmy ich mianem uczestników zdarzeń. Druga połowa XVIII wieku to epoka wyjątkowych łajdaków, nikczemników, zdrajców, sprzedawczyków, nie wspominając o pospolitych głupcach i zwykłych tchórzach. O nich wszystkich Rymkiewicz też pamięta i przywołuje na stronach swojej książki po to, żeby historia i naród o ich szczególnych „dokonaniach” nie zapomnieli. Pomija milczeniem powstańczy zryw, jakim była Konfederacja Barska. Nie odnosi się do tego ważkiego wydarzenia, będącego bezpośrednią przyczyną sejmu rozbiorowego.

Rymkiewicz w swoim opisie zdarzeń koncentruje się na czterech dniach kwietnia 1773 roku, od poniedziałku 19 do czwartku 22. Dokonuje przy tym bardzo emocjonalnej oceny całej epoki stanisławowskiej. Jest to bardzo osobisty punkt widzenia, a nade wszystko osobiste specyficzne rozumienie historii. Można stwierdzić nierozumienie historii. Nie ma dla niego pojęcia przyczyn i skutków. Nie ma konsekwencji. Nie ma logiki. Jest jedynie zdrada. Zjawisko samorodne, powstałe samo z siebie. Zacznijmy od przyczyn upadku Polski, czyli rozbiorów:

„Mamy tu jedną z najważniejszych informacji spośród tych, które dotyczą trzech rozbiorów Polski, może nawet informację najważniejszą. Trzeba przy tym zwrócić uwagę i na to, że dotyczy ona wydarzeń, które miały miejsce w tym czasie, kiedy nieśmiało (przez cztery lata sejmu czteroletniego) próbowano ratować upadającą Rzeczpospolitą – podejmowano w tej sprawie jakieś wysiłki, które już nic dać nie mogły. Ta informacja mówi, kto zniszczył Rzeczpospolitą i w jaki sposób to się dokonało – nie potęga militarna trzech sąsiedzkich mocarstw – nie szlachecka wolność, którą nazywano bezmyślnie anarchią i warcholstwem – i nawet nie wewnętrzy bałagan – straszliwy burdel prawny, gospodarczy i obyczajowy – zniszczyli ją zdrajcy – najbogatsi i najpotężniejsi spośród Polaków – ci, którzy Rzeczpospolitą faktycznie wtedy rządzili – i dostawali za to pensje z Petersburga i z Berlina”.

Autorowi w powyższym fragmencie chodzi o bale, jakie urządzał banita Poniński, skazany przez Sejm Wielki w 1790 r., a w których uczestniczyła część ówczesnej elity politycznej.

Taki jest stan świadomości historyczno-politycznej nie ówczesnych, a współczesnych polskich elit intelektualnych. Zważywszy na dorobek literacki i pozycję społeczną Jarosława Marka Rymkiewicza, możemy go do niej zaliczyć.

Nie wiem, czy autor sobie wyobrażał, że do przeprowadzenia w Sejmie ustaw rozbiorowych zaborcy mieli posłużyć się patriotami typu Reytan? Dlatego to Poniński został Marszałkiem Sejmu, a kanalie jego pokroju mogli liczyć na polityczne kariery. Takich Ponińskich, Branickich, Rzewuskich i Potockich można by znaleźć na pęczki, a ich czerepami mogłaby być wybrukowana Warszawa i wiele innych miast. Pytanie jest jednak takie: dlaczego to właśnie tacy ludzie robili kariery? Jaki to był system polityczny, który dokonywał takiej selekcji „kadr”? To nie była „bezmyślna anarchia”, to był rzeczywisty „straszy burdel prawny, gospodarczy i obyczajowy” – jak sam to poetycko pięknie określa autor. A ten burdel obyczajowy polegał między innymi na tym, że powszechną praktyką republikańskiego państwa polskiego stała się legalna od ponad dwustu lat, rozpowszechniona szczególnie wśród elit, korupcja.

Fundamentem szlacheckiej – republikańskiej – złotej wolności, do której tak tęskni Rymkiewicz – „Polakom nie potrzebne jest roztropne państwo, ponieważ roztropność jest wrogiem wolności. Potrzebna jest Rzeczpospolita, która będzie miejscem ich wolności – która w swoich prawach, instytucjach oraz naukach ucieleśni ich wariackie (wariackie, szaleńcze – bo nigdzie indziej w Europie niespotykane i nieznane) pragnienie wolności” – były wolna elekcja i liberum veto. Z nazwy wolna, z wolnością nie miała nic wspólnego, a elekcja w istocie rzeczy nie była wyborem lecz pospolitym, prostackim kupczeniem najwyższą godnością i władzą w państwie – koroną. Na Woli nie obierano króla, sprzedawano posadę. Wygrywał ten, kto przekupił większą liczbę dostojników państwowych i kościelnych. Był to proceder legalny, uświęcony bogatą polityczną tradycją I Rzeczpospolitej, który złożył ją do grobu. Kwintesencja szlacheckiej republikańskiej wolności – liberum veto, dawało w praktyce zdrajcom – tym, których Rymkiewicz słusznie tak nienawidzi – prawo zablokowania każdej rozsądnej inicjatywy legislacyjnej.

Rymkiewicz ubolewa nad tym, że nie udało się zgładzić Stanisława Augusta zamachowcom nasłanym przez Kazimierza Pułaskiego, z upoważnienia władz Konfederacji Barskiej, ani że sam nie abdykował, a ewentualność taką rozważał. Wówczas caryca Katarzyna królem mianowałaby kuchmistrza koronnego Adama Ponińskiego, względnie księcia Karola Radziwiłła.

„Takie zwieńczenie dziejów może uświadomiłoby wreszcie bezmyślnym Polakom (jeśli nie uświadomiły im tego rządy Stanisława Augusta Poniatowskiego i jego dwóch posępnych wujów Czartoryskich), do czego są w stanie doprowadzić własną ojczyznę – dom, który wybudowali i urządzili – dla nich! dla nich! – ich przodkowie. Takie horrendum – król-Polak-łapówkarz-kurwiarz-pijaczek – może skłoniłoby ich do przyjrzenia się – nie temu horrendum, ale własnym dziejom – i tyleż własnym dziejom co własnemu losowi – a więc samym sobie – takie horrendum może skłoniłoby ich do wzięcia odpowiedzialności za swój los – za swoje własne dzieje – do zastanowienia się, ile są warci – nie królowie czy ich kuchmistrzowie, ale oni sami – może uświadomiłoby to im, że są nic nie warci, jeśli pozwalają na to, jeśli godzą się na to, żeby nimi rządzili zdrajcy i łajdacy, płatni agenci tajnych służb ruskich oraz pruskich.” „Książę Karol Radziwiłł Panie Kochanku (ja chętnie bym go widział na polskim tronie i mój głos szlachecki, poselski, na niego tutaj oddaję) uchodził za ciężkiego wariata i nie było wiadomo co, gdy wariacja go dopadnie, wykona …”. Dlaczego „bezmyślnym Polakom” – tym maluczkim zanurzonym po łokcie w szarym dnia codziennego znoju – miałaby nawet tak przykra lekcja historii cokolwiek uświadomić, skoro elity narodu na czele z intelektualistą Jarosławem Markiem Rymkiewiczem też niczego nie zrozumiały, dostrzegając skutki, a nie rozpoznając przyczyn. Historię Polski, w odróżnieniu do tych pierwszych, przecież znają. Kto „bezmyślnym Polakom” ma powiedzieć, po kim ci zdrajcy-łapówkarze-kurwiarze-pijaczki ten dom odziedziczyli, skoro elity tego nie wiedzą? Durniem nazywa tego, za przyczyną którego „próbowano ratować upadającą Rzeczpospolitą”.

Szansa uratowania państwa była bardzo realna. Pisze o tym Jacek Komuda „Wojna o konstytucję” w „Do Rzeczy” nr 3/102 z 2015 r.:  „Chociaż jedną z pierwszych uchwał Sejmu w 1788 r. było powiększenie armii do 100 tys. żołnierzy, do maja 1792 r. zdołano powołać pod broń poniżej 65 tys. Pierwszym powodem był niedostatek finansów, drugim – i większym – okazały się możliwości rekrutacji.” Dane dotyczące polskiej armii należy uznać raczej za zawyżone, Adam Zamoyski pisze o 45 tys., a i tak chyba na wyrost.

To nie tylko zdrajcy zasiadali w ławach Sejmu Wielkiego. Stronnictwo Patriotyczne posiadało większość. Przecież nie po to republikańska szlachta zasiadała w Sejmie, żeby dręczyć samą siebie podatkami. Cztery lata szukała pieniędzy, głównie po plebaniach, klasztorach i karczmach. 100 tys. polska armia mogła w 1788/9 r. odzyskać ziemie z I rozbioru, przynajmniej te rosyjskie, a może i austriackie – te były istotniejsze. Był to może czas pozwalający wybić się na niepodległość, ale umysły posłów były zaprzątnięte czym innym: jak nie dopuścić do powiększenia władzy królewskiej, jak nie dopuścić do sojuszu króla z mieszczaństwem, jak nie dopuścić do utworzenia dużej armii, przy pomocy której król mógłby odebrać republikańskie przywileje szlachcie.

Polityczne credo Jarosława Marka Rymkiewicza zawiera się w komentarzu do słów Stanisława Augusta Poniatowskiego skierowanych do Karola Radziwiłła, za pośrednictwem Mikołaja Morawskiego: „Napisz W.M. Pan do księcia, że ja tyle dawałem dowodów przyjaźni mojej dla niego, jako kiedy podczas delegacyjnego (bogdajby go nie było) sejmu odzierali mię ze wszystkich prerogatyw, prawie odzierali ze skóry wyrywali ostatnie klejnoty z korony i powagi mojej, natenczas chcieli wszystkie dobra księcia skonfiskować i już otwartych paszczęk kilkadziesiąt na to pożarcie oczekiwało, ja tylko byłem jeden, żem się temu oponował”.

Ale jak Rymkiewicz jest w stanie zrozumieć coś z historii Polski, jeżeli nie był w stanie odczytać prostego przesłania zawartego w tym liście pisząc: „Jego, a nie Rzeczypospolitej. Tyle właśnie ten głupi człowiek rozumiał z tego, co w roku 1773 wydarzyło się w Polsce. Nie był w stanie pojąć, że źródłem potęgi polskiego władcy, a także źródłem wszystkich jego prerogatyw, jest republikańska potęga i republikańska mądrość Rzeczypospolitej, a innych źródeł władzy w Polsce nie ma i być nie może.”

„Republikańska potęga i republikańska mądrość” przyznała się do swojego definitywnego historycznego bankructwa, co potwierdziła ostatnią suwerenną decyzją, ostatniego suwerennego Sejmu – czyli Wielkiego – w dniu 29 maja 1792 roku przekazując pełnię władzy administracyjnej, wojskowej i skarbowej – czyli absolutnej – w państwie Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu – ostatniemu królowi Polski. Po tym akcie „republikańska potęga i republikańska mądrość” widząc nadciągające rosyjskie wojska czmychnęła do domu lub pod skrzydła cesarzowej. Zatriumfowała dynastyczna potęga i dynastyczna mądrość rodu Hohenzollernów.

Od tamtej chwili republikanizm w Polsce będzie już tylko dziełem sił obcych, ponieważ tylko dzięki tej formie ustrojowej, obce „potencje” mogą nadzorować rządy w Polsce wysługując się całą rzeszą „przedajców”.

I na zakończenie jako motto przewodnie cytat z książki „Reytan. Upadek Polski.”: „I zawsze tak było. „Zdrajcy najemni” (z małymi wyjątkami) zawsze pragnęli, żeby ich miano za dobrych Polaków.”

Brak komentarzy

zostaw komentarz