Strona głównaOgólnaArtykułyJ. L. Skowera: To nie kryzys konstytucyjny, to recydywa systemu

J. L. Skowera: To nie kryzys konstytucyjny, to recydywa systemu

Spór wokół Trybunału Konstytucyjnego obnażył prawdziwe oblicze tego systemu. Naraz, co niektórzy przypomnieli sobie o trójpodziale władzy, szermując tym hasłem w naszej absurdalnej politycznie sytuacji. Im bardziej umacnia się w Europie tzw. system demokratyczny, tym bardziej zasada trójpodziału władzy staje się fikcją.

We współczesnej Europie mieliśmy do czynienia z dyktaturami jawnymi i dyktaturami ukrytymi. Te jawne przechodzą do historii. Upadek komunizmu zamknął ich istotny rozdział. Nastąpił rozkwit dyktatur ukrytych, potocznie zwanych „demokracją”.

Społeczeństwu narzuca się pogląd, że to od niego zależy to, jaką politykę prowadzą rzekomo wyłonieni w wyborach ich przedstawiciele. Nic bardziej mylnego.

Formalnie każdy współczesny kraj europejski odwołuje się do zasady trójpodziału władzy, czyli rozdzielności władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej, a sposobem jej kreowania są tzw. demokratyczne wybory.

Jeżeli przyjmiemy na chwilę, że wybory mają charakter demokratyczny, to kogóż wybieramy?

W pierwszej kolejności parlament – czyli organ ustawodawczy. Ten z kolei powołuje rząd. Najczęściej bywa tak, jak np. w Polsce, że posłowie i ministrowie to te same osoby. Rząd pisze ustawy, a większość parlamentarna, która ten rząd wyłania, je przyjmuje. W powszechnej praktyce rząd i parlament to ta sama instytucja.

Pozostała nam jeszcze władza sądownicza. Ta pochodzi bezpośrednio z nominacji parlamento-rządu, lub jest od niego zależna. Że tak jest przekonuje nas obecny spór o Trybunał Konstytucyjny, względnie ujawniane praktyki procedur sądowych.

Demokratyczne państwo prawa dysponuje jeszcze instytucjami kontrolnymi, mającymi nadzorować funkcjonowanie instytucji państwowych. Skąd one pochodzą? Ano z nominacji tegoż parlamento-rządu. A rzeczywistość jest taka, że obecnie organy ścigania zarzucają jednemu takiemu „kontrolerowi”, że jeszcze nie otrzymał nominacji, a już handlował stanowiskami.

Taki to mamy rzeczywisty obraz demokratycznego państwa prawa. Jeżeli już ktoś mówi, że nastąpił zamach stanu, że ktoś chce obalić „demokrację” to dowodzi, że nie rozumie podstawowych pojęć politycznych lub jest zwykłym politycznym oszustem. Nie można obalić czegoś czego nie ma.

Powróćmy jeszcze do tzw. „demokratycznych” wyborów. Wybory to nic innego jak tylko oświadczenie woli. Oświadczenie woli z punktu prawnego jest ważne, jeżeli jest dokonane w sposób nieprzymuszony i świadomy. Możemy przyjąć, iż jest ono w większości przypadków nieskrępowane. Nie jest to jednak regułą. Przytoczę przykład. Na wycieczce rozmawialiśmy w gronie nieznanych sobie osób na temat zbliżającego się referendum w Warszawie. Ktoś z grona dyskutantów zapytał jedną z pań, wiadomo, że była ona z Warszawy, co o tym sądzi. Jej odpowiedź była następująca: „nic na ten temat nie sądzę, pracuję w magistracie”. A jak mają głosować setki tysięcy pracowników urzędów, spółek skarbu państwa, agencji rządowych, służb mundurowych i wielu, wielu innych? To ten jeden aspekt wolnych wyborów.

A teraz pytanie, na ile głosujemy w sposób świadomy? Myślę, że jest to ułamek procenta. Na resztę naszej decyzji składają się emocje, propaganda wyborcza i medialny wizerunek kandydata, który ma niewiele wspólnego z rzeczywistością.

Taka praktyka tzw. demokratycznego państwa prawa ma być ostoją państwa, naszej egzystencji – czyli bytu narodu?

Dlaczego tak się dzieje? Właśnie dlatego, że nie ma żadnej kontroli nad instytucjami państwa.

Brak jest punktu odniesienia, który by wskazywał, czy to co się dzieje w państwie odpowiada jeszcze jego interesom, czy już nie.

W republice SUWERENEM teoretycznie jest z zasady wola większości, ludu i innych gremiów, w których rękach spoczywa odpowiedzialność za państwo. W praktyce wszyscy walczą ze wszystkimi, żeby wyrwać jak najwięcej dla siebie.

W monarchii takim punktem odniesienia, SUWERENEM, jest monarcha, za którym stoi naród. To on jest tym ostatecznym sędzią, rozjemcą, arbitrem. Monarcha zawsze stoi ponad podziałami i partykularnymi interesami.

W Polsce miała tę funkcją spełniać Konstytucja – czyli prawo. Na straży prawa miał stać Trybunał Konstytucyjny. Życie pokazało, że takie prawo jaki Trybunał, a Trybunał taki, jak ci, którzy go wybiorą.

Jednak ktoś niezależny musi stać na straży prawa! W wymiarze duchowym na straży prawa stoi Bóg. W wymiarze ludzkim, jeżeli mamy zachować jakieś formy przyzwoitości, to może to być jedynie dziedziczny monarcha. Nikt go nie wybiera, nikomu nie podlega i ma taki sam cel jak reszta narodu, na czele którego stoi.

Nikt nie wymyślił bardziej uniwersalnej formy ustrojowej jak monarchia. Monarchia też podlega ewolucji, obserwujemy to na przestrzeni wieków w Polsce i w Europie.

Monarcha już dawno przestał stanowić prawo, potem rządzić, ale zawsze pozostanie arbitrem i symbolem jedności państwa.

Szkoda, że nie widać takiej refleksji wśród rządzących, nawet w obecnym kryzysie. Dowodzi to że, może niewiele rozumieją, albo niewiele maja do powiedzenia we własnym kraju, nawet ci, którzy uważają się za przedstawicieli narodu.

Brak komentarzy

zostaw komentarz