Nie jesteśmy wyizolowani ze świata, więc to, co się dzieje np. w Stanach Zjednoczonych, ma oczywiście istotny wpływ na sprawy polskie – tak na politykę bieżącą państwa, jak i strategię geopolityczną.
Ale zanim przejdziemy do krótkiego komentarza wyniku wyborów w USA, przyjrzyjmy się przedwyborczym sondażom i spróbujmy je skomentować w kontekście wydarzeń w Polsce i Europie.
Portal informacyjny ONET zamieścił za YouGov i Pew Research Center zestawienie preferencji wyborczych amerykanów wg: płci, wieku, grupy etnicznej, dochodów i wykształcenia. Znamy to z własnego podwórka wyborczego, chociaż nie ma w polskich zestawieniach pojęcia grupy etnicznej, a to właśnie w tym wszystkim jest najciekawsze.
Afroamerykanie w ok. 75%, a Latynosi w ok. 58% popierają Hilary Clinton. Donalda Trump’a odpowiednio 10% i 18%. Są to tylko badania sondażowe, ale bez wątpienia pokazują, po której stronie lokują się sympatie polityczne tych grup etnicznych. Natomiast biali obywatele Ameryki, w swojej większości opowiadają się za Trump’em.
Co należało zrobić, żeby ugruntować „demokratyczny” elektorat w „białej” Europie? Odpowiedź już znamy!
Nie oznacza to, że „demokratyczny” elektorat rekrutuje się wyłącznie z ludności kolorowej. W Europie biali stanowią zdecydowaną większość, co nie oznacza, że wszędzie rządzą ugrupowania prawicowe. Istnieje jednak prawidłowość cykliczności – równowagi, która najwidoczniej „demokratom” nie odpowiada i postanowili zagwarantować sobie monopol władzy. Jakimi metodami zmierzają do tego „szczytnego” celu? Jeden już znamy!
Władzę należy jednak zagwarantować sobie ponad wszelką wątpliwość, nawet gdyby „etnicznym” pomyliły się kolory. Wiadomość taką dostarcza nam również dzisiejszy ONET: „Wyborcy z Pensylwanii relacjonowali, że maszyny nie pozwalały na oddanie głosu na kandydata republikanów”. Jak głosi stara maksyma polityczna: „Nieważne, kto głosuje, ważne, kto liczy głosy”. Ta technologia również nie została opanowana przez „siły postępu” do perfekcji. W Austrii z uwagi na fakt „rażących nieprawidłowości” wybory prezydenckie zostały anulowane. W Polsce ten numer przeszedł tylko dlatego, że Polacy są „inteligentniejsi” i masowo oddawali głosy nieważne, w niektórych obwodach „margines błędu” osiągał pułap 50%. To oczywiście nie zaniepokoiło żadnej komisji „wenecko-sycylijskiej”, jako że prawem każdego obywatela jest mylić się. Natomiast „niewłaściwe” głosowanie jest absolutnie sprzeczne z wszelkimi kanonami nowoczesnej demokracji.
Analizę amerykańskich sondaży rozpoczęliśmy do najistotniejszego wskaźnika „etniczności”. Co mówią pozostałe? Najliczniejsza grupa, w kategorii” zamożności, jaka poparła Trump’a to tzw. klasa średnia. To „sól ziemi czarnej” amerykańskiego społeczeństwa. Ona jest fundamentem gospodarki, tworzy własną pracą PKB. Ubożsi, zdani na pomoc społeczną, poparli Clinton, tak jak ci najbogatsi, uzależnieni od potężnych korporacji. Korporacje mają nie tylko narodowość, ale również imiona i nazwiska, wiadomo też po której stoją stronie.
Młodzi, dopóki nie doświadczą na własnej skórze tego, iż piękne i szczytne hasła; „Liberté, Égalité, Fraternité” wypisane na sztandarach Rewolucji Francuskiej, to po prostu zwykłe kłamstwa, dopóty popierają różnej maści politycznych hochsztaplerów.
Kobiety mają przeważnie konsumpcyjne, a nie jak mężczyźni produkcyjne, nastawienie do życia, dlatego w swojej masie przeważnie popierają opcje socjalno-rozdawiennicze.
Wielu Amerykanów, żeby nie tracić czasu na studia, porzucało uczelnie i zajmowało się biznesem. Jak się ma pomysł, nie trzeba mieć akademickiego dyplomu. Sztandarowym tego przykładem był Steve Jobs. To był i jest trzon amerykańskiego biznesu. Gdyby przeanalizować kariery naukowe polskich drobnych przedsiębiorców, obraz będzie podobny, chociaż niektórzy, dla zwykłego snobizmu, „porobili” nawet doktoraty.
Wygrana Donalda Trampa to rozpaczliwa obrona przed unicestwieniem państwa białych chrześcijańskich kolonistów, którzy głównie odwagą i pracą, zbudowali „Imperium Romanum” na kontynencie amerykańskim. Los tego państwa jest przesądzony. Może przetrwa kilkanaście, może kilkadziesiąt lat, dopóki nie dojdzie do sytuacji, w której jakiekolwiek rozstrzygniecie wyborcze doprowadzi do wybuchu rewolucji. Wówczas to Stany powrócą do swoich korzeni. Państwa tworzące obecną federację po prostu rozejdą się, nie mogąc zaakceptować, takiego czy innego, wspólnego prezydenta.
Obecny wynik wyborów powinien być korzystny dla Europy, przez to, że jest korzystny dla świata, w tym – dla świata arabskiego. Jest szansa, że prezydentura Trump’a doprowadzi do pokojowych rozstrzygnięć na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej. Wbrew wszystkim oszczerstwom wypowiedzianym pod jego adresem, może przyczyni się do rozładowania światowych konfliktów, które rozpętali „miłujący pokój” demokraci.
Życząc długich rządów, należałoby pana prezydenta Trump’a przestrzec przed podróżą do Dallas i lotem do Smoleńska.
Jan Skowera
Foto.: onet.pl