Strona głównaKomentarze

14.10.2014

Prof. Jacek Bartyzel: O nowe Święte Cesarstwo. Monarchia uniwersalna, federacyjna i misyjna w wizji F. Eliasa de Tejady.

Portal „Myśl Konserwatywna” zamieścił fragment nowej książki prof. Jacka Bartyzela „O nowe Święte Cesarstwo. Monarchia uniwersalna, federacyjna i misyjna w wizji F. Eliasa de Tejady”. Rzecz dotyczy imperium, czyli władzy. Problem władzy jest starszy niż dzieje ludzkości. To nieposłuszny anioł, który zakwestionował władzę swojego Pana stał się szatanem.

Nie inaczej było z człowiekiem, dlatego został wypędzony z Raju. Wizje nowego porządku Świata oparte na nauce Jezusa Chrystusa są słuszne, ale nie dające się zrealizować w postaci Sacrum Imperium.

Nie istniał nigdy taki byt polityczny, który mógłby pretendować do tego miana. Powoływanie się na lata świetności Imperium Romanum jest takim samym nieporozumieniem jak i odwoływanie się do reaktywowanego pod nazwą Sacrum Imperium Romanum. Oba Imperia odegrały niekwestionowaną rolę w politycznych dziejach Świata. Nie można ich przyjąć jako wzorzec do tworzenia nowych konstrukcji ideowo-politycznych. Jest to niemożliwe z jednego zasadniczego powodu. Pan Jezus powiedział do Piłata „Królestwo moje nie jest z tego świata”, a Faryzeuszom „Oddajcie więc cesarzowi to, co jest cesarskie, a Bogu to, co boskie”. Ewangelia wg Św. Mateusza 21, 15-21. Z całą pewnością nie chodziło w tym stwierdzeniu tylko o podatki, ale o rozdzielność rzeczy ziemskich od niebieskich.

Sprowadzanie nauki Chrystusa do poziomu władzy jest niedozwolone. W tym kontekście jest zupełnie niezrozumiałe stwierdzenie „my opaszemy (ceñiremos) je ambicją misyjną totalnego królestwa Jezusa Chrystusa”.  Totalne królestwo Jezusa Chrystusa, czyli totalitaryzm w imię Boga. To już nie jest religia, to jest dyktatura.

„Trzeba więc także odrzucić wszystkie „głupie przesądy” (estúpidos prejuicios) XIX wieku: uległość królów wobec parlamentów, wiarę w głosowanie powszechne, w mechanizm parlamentarny, w politykę zagraniczną, pojmowaną też jako mechanizm sojuszów i przeciwsojuszów. Należy powrócić do idei hierarchizacji politycznej ze wszystkimi jej konsekwencjami,…”. To jest wizja bolszewickiego państwa i społeczeństwa, jakim był ZSRR, a który sam Autor określa mianem „satanicznego majestatu zła”.

Zarysowaną we fragmencie książki wizję cesarstwa Eliasa de Tejady prof. Jack Bartyzel przedstawia w sposób następujący: „w idei Cesarstwa muszą skumulować się koniecznie cztery pierwiastki: „bezgraniczna” uniwersalność, forma monarchiczna („rządy jednego”), zaspokajająca rozbudzone aspiracje narodowości federacyjność oraz chrześcijańska misyjność.” Jedne z nich są nierealne a inne wręcz szkodliwe. Bezgraniczna uniwersalność przypomina absurdy biurokratów z Brukseli. Jedynowładztwo było najsłabszą formą monarchizmu, na nim poległy europejskie filary tego systemu. Federacyjność była fikcja od samego początku Świętego Cesarstwa Rzymskiego, przetrwała i to częściowo, jedynie w obrębie jednej wspólnoty etnicznej. Nawet pierwsi Piastowie nie dali się na to nabrać. Chrześcijańska misyjność nie jest powinnością państwa. Czasy, kiedy to papież był zależny od cesarza, nie należą do najpomyślniejszych w dziejach Kościoła. Oby się więcej nie powtórzyły.

Fragment nigdy nie odda klimatu całości. Dlatego po przeczytaniu gotowej już pracy na temat wizji de Tejady, będzie można ocenić jej wartość.

 

Jan Lech Skowera

 

Zainteresowanych odsyłam do portalu Myśl Konserwatywna.

http://www.myslkonserwatywna.pl/historia/prof-jacek-bartyzel-o-nowe-swiete-cesarstwo-monarchia-uniwersalna-federacyjna-i-misyjna-w-wizji-f-eliasa-de-tejady/
11.07.2014
Kto jest wrogiem demokracji? – Bezkrólewie!

Dyskusja na temat stanu państwa jest zawsze pożyteczna, a szczególnie wówczas, kiedy prowadzi do konstruktywnych wniosków. Obecna, której tezy są od lat niezmienne, tylko dzięki swej sensacyjności miała szansę przebicia się do środków masowego przekazu. Przez to nabrała posmak realności, a nie jak zwykle nadawano jej charakter fobii niewyżytych politycznych frustratów.

Dobrze, że tak się stało i dyskusja o stanie państwa trwa. Pytanie jaki procent społeczeństwa widzi to w kategoriach jakiegoś realnego zagrożenia. Raczej nikły. Bo gdyby było inaczej, to presja tzw. „ludu”, na który powołuje się p. Jan Polkowski w artykule „Dla Polski przeznaczono małość”, „w Sieci” nr. 28(84)2014, zmusiłaby „trzymających władzę” do jej oddania. Czy taka presja, bunt społeczny, w dzisiejszych czasach jest w ogóle możliwy?

Oczywiście, że tak. Przecież przed 25-iu laty nasza „zadziorność” przyprawiała całą Europę i nie tylko, o zawrót głowy. A czy dzisiaj wszyscy są tak „syci”, żeby nie mieć o co walczyć? Ani syci, ani pokorni. Jedynie brak, mającego wystarczający autorytet przywództwa, które takim protestem jest w stanie pokierować. Gdyby polski Kościół w sprawie tzw. sztuki „Golgota piknik” zajął stanowisko takie, jak kiedyś ks. Prymas Wyszyński w sprawie likwidacji przejścia łączącego Aleje NMP z terenem okalającym klasztor na Jasnej Górze, to dzisiaj nie byłoby problemu, ani sztuki, ani ministra. Dlatego, że autorytet Kościoła w społeczeństwie jest wystarczająco duży, żeby takie działania podejmować.

Do kogo więc wnosi swoją skargę pisarz Jan Polkowski? Jedynym rozpoznawalnym adresatem jest „lud”, widziany jako „suweren wspólnoty demokratycznej”. Rozumiem, iż jest to pojęcie szersze od słowa „naród”, czy „społeczeństwo”. Autor nadaje tutaj pojęciu „lud” znaczenia historycznie pierwotnego, wspólnotowego, a tym samym z definicji „demokratycznego”. Kto jest tym suwerenem w naszej współczesnej „ludowo-demokratycznej” rzeczywistości? Nie mam wątpliwości kim jest „lud” będący suwerenem w takiej Norwegii, a dokładniej, w Królestwie Norwegii. Tam lud to ci, którzy w strojach narodowych, w nieprzebranych masach, zbierają się przed balkonem pałacu królewskiego, żeby wspólnie z miłościwie im panującym i Jego rodziną, ubraną również w stroje narodowe, świętować dzień konstytucji, dzień ustanowienia monarchii, dzień niepodległości. Kulminacyjny momentem tego typu narodowych uroczystości jest wiwatujący na cześć Króla i Jego rodziny „lud” i odwzajemniane „ludowi” przez panujących, gesty sympatii. Ten lud, przecież w Europie nie najliczniejszy, wyraził swój pogląd np. w kwestii europejskiej, a wszyscy to uszanowali. Król uszanował wolę większości, a „lud” uszanował wolę Króla. Kim jest ten „lud” w Polsce, XXI wieku? Czy to ci, którzy zbierają się na ulicach stolicy, tak jak w Norwegii, aby świętować „Dzień Niepodległości”, czy ci, którzy posyłają na nich policję z gazem łzawiący? Czy to ci, których „elity” określają mianem „hołoty”, czy ci, których „hołota” określa mianem „zdrajców”? Czy ci, którzy w wyborach legitymizują ten system, czy ci, którzy mają to wszystko gdzieś?

Ponieważ nie mamy króla, który byłby symbolem ludu, wyrazicielem jego woli, autorytetem, nie możemy powiedzieć kto to ten „lud”. My mamy za to „demokrację”. Tylko dlaczego w jednym kraju, jak np. w Norwegii, demokracja ma charakter twórczy, a u nas nie!? To jak tę demokrację, charakteryzującą suwerena – czyli „lud”, widzi i ocenia Jan Polkowski: „Sadzę, gwarancją dobrego funkcjonowania demokracji jest stałe zagrożenie dla każdej władzy, z wyjątkiem sądowniczej i gwarancja, że władzę nieudolną, skompromitowaną czy zagrażającą interesem kraju można usunąć”, „Cóż, powtórzę, ta przeklęta podejrzliwość jest niezbędna w demokracji przedstawicielskiej, zwłaszcza w sytuacji, gdy instytucje kontrolne: NIK, służy specjalne, policja, wymiar sprawiedliwości są przez polityków traktowane instrumentalnie”, „Łamanie konstytucji nawet w imię ratowania budżetu państwa nie ma z demokracją nic wspólnego”.

Skąd się wzięła ta władza, którą p. Polkowski opisuje, czyż nie jest ona kwintesencją naszej republikańskiej demokracji? Czy przez ostatnie 25 lat władza w Polsce funkcjonowała inaczej? Czy nikt wcześniej nie zgłaszał wątpliwości, że władza w Polsce „nie do końca” reprezentuje polskie interesy?

To ona, ta władza – dzisiaj ta, jutro inna, jest „suwerenem wspólnoty demokratycznej”, a nie jakiś tam „lud”. A dlaczego łamanie Konstytucji, czy łamanie jakichkolwiek innych zasad, ma być sprzeczne z prawem? Wystarczy przecież stosowna większość parlamentarna „suwerennej wspólnoty demokratycznej”, a każdy „przekręt” będzie legalny. Trafnego porównania użył w felietonie „Ferdek Tusk” p. Marcin Król, na łamach w/w numeru „w Sieci”. „Premier jako żywo przypomina Ferdynanda Kiepskiego”, „Tandetny świat tandetnych ludzi, bez jakichkolwiek ambicji, poczucia wstydu, zadowolonych z życia na koszt podatników”. Ale co zmienią wybory w ramach tego systemu. Przecież to nie „lud” układa listy wyborcze, ale „Ferdek”. Czy po przegranej „Ferdka Tuska” władzę w Polsce przejmie dynastia Zamoyskich, Czetwertyńskich czy Wettynów”? Wiadomo, że „suweren wspólnoty demokratycznej” do tego nie dopuści. Na to miejsce przyjdzie „Ferdek Kaczyński”, a najprawdopodobniej „Ferdek Tusk” podzieli się łupem z „Paździochem-Millerem”.

Wszyscy „utuskiwają”, że system niewydolny, zdegenerowany, korupcjogenny, a porażający w tym wszystkim jest fakt, że żadne z tych środowisk nie jest w stanie wypracować jakichkolwiek pozytywnych własnych rozwiązań. Janusz Rewiński w rozmowie z pp. J. i M. Karnowskimi też narzeka: „Prezydent z tej samej partii co premier, szef telewizji, prezes NIK. Gdzie jest niezależna organizacja, do której możemy się zwrócić?”. Konstatacja niby słuszna, refleksji żadnej! Jedyna jaka mu przyszła do głowy i chyba tylko w tym celu był przeprowadzony ten wywiad, to taka, że „Ale ja często myślę, co by się stało, jak potoczyłaby się historia, gdyby za szybko nie umarł”, mowa tutaj o Marszałku Piłsudskim. Najlepiej gdyby Piłsudski nigdy nie umierał. Tak jest panie Januszu! Nam jest potrzebna nie tyko organizacja, lecz wręcz instytucja, która byłaby niezależna, bacząca na interesy państwa.

Rozwiązaniem, nie do końca po Pana myśli, jest monarchia dziedziczna. To jest instytucja, która daje niezależność i ciągłość patriotycznego myślenia.

Polsce nikt niczego nie musi przeznaczać, jak to widzi p. Jan Polkowski „Dla Polski przeznaczono małość”, my się na nią godzimy, dlatego, że nasze współczesne elity, nie tylko rządzące, nie mają na tyle odwagi, a może i wizji, żeby wyrwać się z tego zaklętego kręgu niemocy. Elity XVIII-to wiecznej Polski zrozumiały do czego doprowadziła demokracja szlachecka. Potrafiły wznieść się ponad własną małość i zaproponować rozwiązanie na przyszłość, Konstytucję 3 Maja. Dzisiaj nie ma nawet szans na stworzenie „obozu patriotycznego”, tak jak w dobie Sejmu Wielkiego. Prezes będzie jednoczył prawicę. Panie Janie Polkowski, my sami wybieramy „małość”!

JLS

28.06.2014

Dwa artykuły w dwóch tytułach na temat monarchii to wydarzenie nie lada, jak na standardy polskich mediów. Postanowiłem więc przejrzeć inne tygodniki, czy i one „nie potknęły” się o temat hiszpański. Ku mojemu niemałemu zdziwieniu znalazłem świetny artykuł w Newsweek’u, nr 26/2014, autorstwa Jacka Pawlickiego „Pomarańczowy król”. Miły akcent na powitanie holenderskiej pary monarszej, króla Wilhelma Aleksandra i  królowej Maximy, która przybyła z wizytą do Polski 24 czerwca br.

W porównaniu z gniotem Piotra Cywińskiego (Niechciana monarchia) to prawdziwy antwerpski brylancik. Lekko, niekiedy żartobliwie, ale ze znawstwem, przynajmniej spraw niderlandskich.  Jacek Pawlicki uchwycił istotę współczesnej monarchii: „Wilhelm Aleksander nie może zabierać głosu w sprawach politycznych. Chce być królem XXI wieku, który idzie z duchem czasu, zbliża się do poddanych, ale zapewnia historyczną ciągłość monarchii. Przed objęciem tronu powiedział, że nie będzie miał nic przeciwko temu, jeśli parlament zechce mu odebrać resztki władzy.” A zapytany przez Autora „… co chciałby po sobie pozostawić, odpowiedział bez wahania, że monarchię i kraj w jeszcze lepszym stanie, niż przejął od swojej matki”. To jest istota współczesnej monarchii. Władza majestatu, a nie majestat prawa. To autorytet, który ma większą moc sprawczą, niż administracyjna buchalteria. To jest to, czego jeszcze nie do końca udało się wypracować monarchii hiszpańskiej. Tego mogą się spodziewać po Filipie VI Hiszpanie, a nie roli „narodowego celebryty”, jak to opacznie rozumie p. Cywiński.

Druga sprawa, na którą słusznie Autor zwrócił uwagę, to narodowy charakter monarchii. Szczególnie wyraźnie widać to w Holandii. Holendrzy są narodem bardzo otwartym, ale zarazem mocno związani z narodową tradycją. Są z niej dumni jak żaden inny naród europejski. Gdy poprawnie myślącym nie spodobał się „Czarny Piotruś – Zwarte Piet” towarzyszący w Holandii Św. Mikołajowi i próbowali wypominać to Holendrom, to oni nie próbowali się tłumaczyć ze swojej niepoprawnej tradycji, lecz odpowiedzieli gromkim śmiechem. Widocznie nie mają kompleksu „murzyńskości” jak to ujął minister Sikorski.

JLS

[divider]

25.06.2014

Tematyka monarchiczna zaczyna nieśmiało wkraczać na łamy polskiej prasy. Tym razem stało się to za sprawą zmiany monarchy na tronie Hiszpanii.

W tygodniku „Do Rzeczy” nr 26/074 ukazał się artykuł Marka Magierowskiego  „Viva Felipe!”. Jest to tekst bardzo neutralny ideowo. Autor stara się przybliżyć czytelnikowi, w sposób bardzo skrótowy, uwarunkowania społeczno-polityczne funkcjonowania monarchii w Hiszpanii. Znajdziemy tam informacje na temat domu panującego, wzlotów i potknięć króla Juana Carlosa I, krótki życiorys następcy, a obecnie króla Filipa VI. Ciekawy artykuł godny polecenia.

Absolutną ignorancją polityczną popisał się natomiast Piotr Cywiński w swoim artykule „Niechciana monarchia”. Tygodnik „W Sieci” nr 26(82). Powtarza stek bzdur, powszechnie znanych z arsenału przeciwników monarchii typu: „W odbiorze czerwonych działaczy król Juan Carlos ma się do współczesnej rzeczywistości jak pięść do nosa”. Autor, co prawda, podpiera się opinią „czerwonych”, ale wpisuje się ona bardzo dobrze w ducha całości artykułu. Bardzo chętnie przytacza argumenty zwolenników republiki: „Jutro Hiszpania będzie republiką”, „…dlaczego mieliby nadal łożyć na dwór królewski,…”,„W demokracji każda instytucja powinna pochodzić z wyboru”. O rządach tych „najlepszych z najlepszych” pochodzących tylko z wyboru możemy sobie posłuchać na taśmach z podsłuch. Mówili szczerze, bez skrępowania o państwie i jego najważniejszych przedstawicielach. Esencja republiki, szczyt ideału. A prezydent, który zastąpiłby króla z pewnością wyżywiłby się sam. To dlaczego utrzymanie „pałacu prezydenckiego” w Polsce jest czterokrotnie droższe od „pałacu królewskiego” w Hiszpanii?

Ale Piotr Cywiński nie opiera się tylko na cytatach, wyraża również swoje opinie: „Gdy w Afryce Juan Carlos połamał sobie biodro, nie żałował go w kraju pies z kulawą nogą, …”, „Czego Hiszpanie mogą się spodziewać po nowym monarsze? Po prawdzie, niczego, poza tym, że być może będzie lepiej od ojca pełnił przypisaną mu funkcję pierwszego narodowego celebryty.”, „Na razie nie taki już młody, bo 46-letni król Felipe Juan Pablo Alfonso de Todos dos Santos de Borbón y Grecia, znany jest głównie z tego, że… jest znany”, „Magisterium obronił na Uniwersytecie Georgetown w Waszyngtonie. Ani to „topowe” uczelnie, ani wybitne osiągnięcia naukowe króla jegomości”. Tego typu „przyczynków” jest wiele, najlepiej zapoznać się samemu z ignorancją i znajomością problematyki międzynarodowej korespondenta zagranicznego tygodnika „W Sieci” – Odważnego Tygodnika Młodej Polski. Gratuluje bohaterskiej odwagi panom Karnowskim.

JLS

[divider]

Afera podsłuchowa.

Tak i tak nie uprzątnie się „stajni Augiasza”!

 

Niech żyje Republika! Vive la République! Chciało by się powiedzieć, czy wręcz wykrzyknąć.

Mamy obraz republikańskiego państwa i jego elit, zaprezentowany w szczerych, przyjacielskich, bezpośrednich rozmowach.

Istnieje takie powiedzenie, iż „kulturę człowieka poznaje się po jego zachowaniu w miejscu gdzie nikt go nie widzi i nie słyszy”. W takich warunkach, w ciszy i odosobnieniu najwyżsi przedstawiciele państwa rozmawiali o jego problemach. Rzecz, która może się zdarzyć wszędzie, problem w tym, że w republice nie ma nikogo, kto mógłby sytuację ocenić i zająć stanowisko. Hipotetyczna Głowa Państwa woli odczekać, bo a nóż Premier z kolejnej afery wyjdzie obronną ręką. No to wtedy srogo zemści się i Głowie poleci głowa.

Republikańskie elity nie mają czasu na edukację, nabywanie manier, kulturę osobistą i takie inne przeżytki. Ich czas jest krótki. Urzędy nie są po to, żeby piastujący je służyli państwu, ale poprawiali swój status towarzysko-materialny. Niech żyje więc Republika. Przynajmniej teoretycznie, każdy kiedyś może dostać się do „koryta”, a przynajmniej „korytka”.

 

JLS

Najnowsze komentarze

  • Obawiam się, że Pan Prezes był troszeczkę niedysponowany, albo nie zrozumiał przesłania Eliasa de Tejady:
    1/ wyprowadzanie władzy od szatana to gnostycki manicheizm.
    2/ interpretowanie odpowiedzi danej faryzeuszom jako „rozdzielności rzeczy ziemskich od niebieskich” jest całkowicie błędne i niezgodne z nauką Kościoła, bo to oznacza sekularyzm, a od Odkupienia żadna władza nie może być prawomocna, jeśli nie uznaje Chrystusa. Tu chodzi o rozdzielność kompetencji i zadań władzy duchownej i cesarskiej, a nie o separację.
    3) „sprowadzanie nauki Chrystusa do poziomu władzy” byłoby faktycznie niedozwolone (pomijając małą precyzję tego sformułowania), tylko że Elias de Tejada tego nie czyni.
    4) słowo 'totalne” znaczy po prostu tyle co pełne, całościowe, integralne, wiązanie go wiec z totalitaryzmem jest bezzasadne. Chrystus powiedział także „dana jest Mi WSZELKA władza w niebie i na ziemi”, więc nie ma takiej sfery, również w doczesności, która była wolna od Jego panowania. A jeśli nie miałoby ono być „totalne”, to kto miałby panować w w sferach wyłączonych: Allach, Budda…?
    5) protest przeciwko jedynowładztwu” jest po prostu dziwaczny w ustach monarchisty, bo przecież „mon-archia” znaczy dosłownie rządy jednego (a jeszcze ściślej” zasada rządów jednego). To ilu właściwie miałoby rządzić w monarchii: dwóch (to byłaby diarchia), czterech (tetrarchia), dziesięciu, stu…?
    6) imputowanie chęci uzależnienia papieża od cesarza nie znajduje żadnego uzasadnienia w tekście. Może Pan oczywiście nie znać całokształtu poglądów autora, ale indukowanie takiego wniosku jest
    po prostu przykładem szkolnego błedu interpretacyjnego.
    7) zachodzę w głowę jak można skojarzyć hierarchizację polityczną z bolszewizmem; jest to tak zdumiewające, że nawet nie wiem jak to skomentować. W każdym razie oznaczałoby, że ordo universalis z XIX księgi De civ. Dei św. Augustyna, gdzie rzeczy równe i nierówne są rozmieszczone stosownie do swojej rangi, to czysty bolszewizm. Oraz że bolszewizmem jest także odrzucenie XIX-wiecznych pseudomonarchii parlamentarnych.

    • Myślę, że Pan Profesor zszedł z „linii ciosu”, który był skierowany w zarysowane koncepcje polityczne de Tejady. Te kilka sformułowań, które miały uwypuklić meritum, stały się przedmiotem odpowiedzi, ale nie będą przedmiotem sporu!
      Jedno małe sprostowanie. W żadnym miejscu nie wyprowadzam władzy od szatana, pragnąłem jedynie podkreślić zwierzchność Boga. Chcąc kontynuować ten wątek, co uczynię bardzo chętnie, musielibyśmy zaprosić do dyskusji teologów.
      W przytoczonych w książce cytatach dostrzegam fascynację Eliasa de Tejady systemem totalitarnym, jeżeli nie aż tak skrajnie, to autorytaryzmem na pewno. Trudno się dziwić. W okresie międzywojennym wszyscy w Europie byli zafascynowani totalitaryzmem. Dyktator Franco uratował Hiszpanię przed zupełną katastrofą, bolszewizmem i utratą tożsamości. Tam kilkadziesiąt lat komunizmu miałoby zupełnie inny wymiar niż w Polsce. Przede wszystkim dlatego, że byli w rewolucję zaangażowani sami Hiszpanie. To była ich rewolucja. U nas była okupacja, gdzie zwolennikami władzy byli kolaboranci i kunktatorzy.
      De Tejada chcąc ratować Europę przed komunizmem proponował rozwiązania ideowe biegunowo różne, sprawczo adekwatne do tego z czym chciał walczyć. Sacrum Imperium nie było propozycją na owe czasy. W 1952 roku Europa nie miała jeszcze ostatecznej wizji własnej przyszłości. Ale powstała już Europejska Wspólnota Węgla i Stali.
      Dużo trafniej sytuację oceniła inna wielka postać europejskiego monarchizmu, Książę Liechtensteinu Hans Adam II, autor książki „Państwo w trzecim tysiącleciu”. Bardzo interesujący, obszerny wywiad z Księciem ukaże się za kilka dni na naszej stronie.

      • Co do Eliasa de Tejady (nb. „Elias” to pierwszy człon nazwiska), myli się Pan całkowicie („totalnie” :), ale to nie Pańska wina oczywiście, bo skąd Pan ma to wiedzieć; był zawziętym wręcz totalitarystą i poza dwoma pierwszymi latami (1939-41) w nieprzejednanej opozycji do frankizmu także. Wszystko to będzie wyłożone w rozdziale o nim w mojej książce, więc proszę o trochę cierpliwości.

zostaw komentarz