Przed wylotem do Londynu rozmawiałem ze znajomym o swojej wyprawie na uroczystości koronacyjne. Wyraził zdziwienie moją decyzją, twierdząc, że w telewizji zobaczy więcej, niż ja tam na miejscu. I trudno byłoby nie przyznać mu racji, gdyby istotą było tylko samo zobaczenie mających nastąpić zdarzeń, a nie byłem w gronie zaproszonych do Westminster Abby, ani nie zamierzałem rezerwować sobie miejsca wzdłuż trasy przejazdu w alei The Mall.
Dla mnie zasadnicze znaczenie miało osobiste uczestnictwo w tym historycznych uroczystościach. Za pośrednictwem telewizji można dużo więcej zobaczyć, ale nie da się odczuć atmosfery, niepowtarzalnego klimatu, jaki towarzyszy takiemu wydarzeniu. Uczestniczyłem w wielu tego typu uroczystościach w Anglii i innych krajach, i każda z nich była inna, chociaż ramowy scenariusz jest taki sam: powitanie i prezentacja gości honorowych, ceremonia w Katedrze (kościele), paradny przejazd wśród tłumów przez miasto, spektakle kulturalne na zakończenie. Różnica pomiędzy bezpośrednim uczestnictwem, a przeżywaniem go za pośrednictwem telewizji jest taka, jak pobyt nad morze i opalanie się na plaży, a oglądaniem filmu z wczasów.
Koronacja to przecież clou ustroju monarchistycznego. Wielka Brytania przez dziesięciolecia była kojarzona z Królową Elżbietą II. Ona była symbolem europejskiego monarchizmu i monarchizmu w ogóle, tak jak przez następne dziesięciolecia Kościół katolicki będzie utożsamiany z postacią papieża św. Jana Pawła II. Po siedemdziesięciu latach nastąpiła zmiana Władcy Wielkiej Brytanii. Jak to przeżyją sami Brytyjczycy? W jaki sposób uzewnętrznią swoje emocje? Jak będą świętować? W jaki sposób odniosą się do panującego systemu politycznego? Wielu wieszczyło upadek monarchii wraz ze śmiercią Elżbiety II. Na te pytania trudno było szukać odpowiedzi w telewizji. Odpowiedź można było znaleźć na londyńskiej ulicy, w pubach, metrze, kościołach, licznie zapowiadanych imprezach towarzyskich, koncertach i manifestacjach.
Z takim zamiarem udałem się do Londynu, aby zobaczyć, przeżyć i samemu ocenić sytuację. Oceniam ją z punktu widzenia zwolennika monarchii, starając się widzieć nie tylko glorię i chwałę, ale i realne zagrożenia. Nieodparte wrażenie jakie towarzyszy moim kolejnym wyjazdom na Wyspy jest takie, że Anglia w sposób postępujący się wynaradawia. Co jeszcze w sposób widoczny nie przekłada się na stosunek do monarchii. Entuzjazm z jakim reaguje wielokolorowa i wielonarodowa ulica na widok przedstawicieli Rodziny Królewskiej jest jednakowy. Bardzo „kolorowa” etnicznie jest świętująca ulica i piknikujące parki. Inaczej wygląda to na imprezach zorganizowanych – zamkniętych, tam już dominują biali Brytyjczycy, czy wszyscy są Anglikami, trudno stwierdzić. Może to wynikać, raz z zamiłowania Anglików do zorganizowanych imprez, a po drugie, jednak z panujących barier pomiędzy ludnością „tubylczą” i napływową.
Obserwując aleję przemarszów i parad, The Mall, odnosi się wrażenie, iż monarchia należy do Anglików. Na odcinku jednego kilometra, pomiędzy Pałacem Buckingham a Trafalgar Square, gromadzą się dziesiątki tysięcy najzagorzalszych zwolenników monarchii i Rodziny Królewskiej, głownie z Anglii, Kanady i Australii i są to przeważnie biali. Koczują tam przez 2-3 dni, aby zapewnić sobie widok paradujących głównych bohaterów danej uroczystości. Pogoda, warunki atmosferyczne nie mają znaczenia. Postawa i determinacja godna podziwu, ale także radość i entuzjazm. Tam każdy może sobie zająć miejsce, wystarczy odpowiednio wcześnie przybyć, rozbić swój namiocik i rozstawić biwakowy sprzęt. Rodziny z dziećmi nie należą do rzadkości, jak i zorganizowane grupy nastoletniej młodzieży. Rozbawił mnie widok pewnego gentlemana, było to na ślubie księcia Williama, który wysunął się z namiotu „jamnika”, był ubrany we frak i szare spodnie, poprawił strój, założył cylinder i pomaszerował pewnym krokiem w stronę pałacu.
Czekając na odprawę na lotnisku rozmawiał przez chwilę z rodziną z Kanady. Przylecieli w sześcioosobowym składzie na uroczystości koronacyjne. Dzieci w wieku polskiej szkoły podstawowej. Nie rezerwowali hotelu, lecz prosto z lotniska udali się na The Mall. Tam biwakowali do niedzieli.
Nigdy wcześniej nie byłem w kościele anglikańskim. Przed wylotem wynalazłem imprezę koronacyjną wraz z Msza św. w intencji Króla. Kościół anglikański kojarzyłem z protestantyzmem i nie miałem pojęcia, że są tam odprawiane Msze św. Liturgia okazała się bardziej w stylu przedsoborowym. To pierwsze zaskoczenie, kolejnym był bardzo elegancji ubiór uczestników. Osób ubranych na tzw. sportowo, co jest najczęstszym widokiem u nas, było niewiele. Zaskoczył mnie również liczny udział młodzieży, szkolno-akademickiej, w przeważającej większości „pod krawatem”. Czy było to związane z charakterem Mszy w intencji Króla Karola III i Królowej Kamili? Sam kościół „St Bartholomew the Great” zasługuje na szczególną uwagę. W tym roku świętuje swoje 900-lecie. Wystrój sprawia wrażenie jakby nikt nigdy nie ingerował w jego wygląd, chociaż widać elementy z różnych późniejszych epok. O kościele można by napisać jeszcze wiele, dlatego zachęcam do zwiedzenia go, zaledwie dwa przystanki metra od Katedry św. Pawła. Ksiądz celebrujący Mszę św. wygłosił emocjonującą homilię, nawiązując do koronacji królewskich. Jeden jej fragment bardzo mi się spodobał: „Karola III został królem nie z woli żadnego człowieka, na tronie nie posadziła go żadna siła polityczna, ani ideologia. Karola na króla namaścił sam Bóg. Dlatego Karolowi III przysługuje cześć Bożego Pomazańca.” Czy my współcześni, nie patrzymy na monarchów jedynie jak na zwykłych ludzi? W kościele nie dostrzegłem nikogo z obcokrajowców, jeśli tacy byli, to byli to biali. Na festynie, po nabożeństwie, zrobiło się bardziej kolorowo.
Obserwując ofertę imprez „koronacyjnych” na portalu „eventbrite”, w kulminacyjnym momencie było ich ponad sto stron, na każdej stronie przedstawionych dwadzieścia pięć wydarzeń, to organizowany przez księcia Jana Żylińskiego „Charytatywny Bal Koronacyjny” wyróżniał się swoją atrakcyjnością. Mam na myśli imprezy ogólnie dostępne, a nie prywatne. Nie dziwi więc fakt, że rezydencja księcia „The White House” była wypełniona po brzegi. Osobiście cieszyłem się na spotkanie z tamtejszą Polonią. W dawnych czasach magnesem przyciągającym rodaków do POSK’u były spotkania patriotyczne z udziałem przedstawicieli Rządu na Emigracji. Prezydenta i Rządu w Londynie już nie ma, POSK, to też już nie ta instytucja, emigracja wojenna nadająca ton życia „polskiemu Londynowi” odeszła. Byłem bardzo ciekawy obecnego polskiego środowiska. Spotkał mnie niestety srogi zawód. Polacy uczestniczący w koronacyjnym balu nie stanowili więcej jak dziesięć procent obecnych, jeśli w ogóle. Spotkało się u księcia bardzo międzynarodowe towarzystwo, gdzie najliczniejszą grupę stanowili chyba Japończycy. Spotkałem Włochów, Francuzów, Litwinów, Żydów, Kolumbijczyków, Hindusów, a nawet Szkota, z całą pewnością byli i przedstawiciele innych nacji, ale jedynie z tymi miałem okazje porozmawiać. Nikt z moich rozmówców nie zidentyfikował się jako monarchista, jedynie francuski hrabia mieszkający w Anglii wyznał, że jemu taki system by nie przeszkadzał, chociaż monarchistą nie jest. A sympatyczny Szkot, znający Polskę, okazał się przeciwnikiem monarchii i oczywiście unii z Anglią. Zażartowałem, że jak upadnie monarchia i rozpadnie Wielka Brytania, to pracy będzie musiał szukać nie w Londynie, ale w Warszawie.
Imprez z okazji koronacji w Londynie było bardzo dużo, wszystkie kościoły były pootwierane, w których coś się działo. Tam gdzie były to imprezy „na zapisy” to byli uczestnicy, te zupełnie otwarte nie cieszyły się dużą popularnością. W kościołach najczęściej odbywały się koncerty organowe, w jednym z nich, St James’s Piccadilly, była wystawiona księga okolicznościowa, gdzie można było uwiecznić swój pobyt na uroczystościach w Londynie.
Walka z monarchia w Anglii czyni postępy. Na innym podobnym wydarzeniu spotkałem dwóch jegomości protestujących przeciwko monarchii. Leżeli sobie na kartonie na chodniku, trzymając w ręku napis „No monarchy”. Teraz na Pall Mall zebrała się 20-30 osobowa grupa, dobrze wyselekcjonowanych białych młodych ludzi zaopatrzonych w napisy „Not my King”. Dziwne, że byli to wyłącznie biali, którzy, przynajmniej w Londynie, stanowią zdecydowaną mniejszość.
Londyn bardzo dynamicznie się rozwija i modernizuje. Znikają całe stare kwartały dziewiętnastowiecznych zabudowań. Pozostają perełki architektoniczne i rzeczywiste pomniki historii i narodowego dziedzictwa. Przemysłowo-robotniczy Londyn jest wyburzany i zastępowany nowoczesnymi apartamentowcami i biurowcami. W Anglii też pewnie nie ma konserwatora zabytków.
Jan Skowera