Strona głównaOgólnaArtykułyJ. Caba: Relacja z Kongresu w Varazdin

J. Caba: Relacja z Kongresu w Varazdin

Mówią, że podróże kształcą.

No i… mają rację!

Muszę przyznać, że wycieczka na rzeczony Kongres znacznie poszerzyła moje polityczne horyzonty.

No, ale po kolei. W piątek 26 czerwca, nasza skromna, dwuosobowa, konfederacyjna delegacja, pod przewodnictwem Kanclerza Jana Skowery dziarsko wyruszyła w drogę z Wrocławia do… no i właśnie – wydawałoby się, że Kongres w Varaźdin, powinien odbywać się… w Varaźdin. Albo przynajmniej w Chorwacji, czyli kraju, gdzie położone jest to urocze miasteczko.

Nic bardziej mylnego – już podczas piątkowego kontaktu z przesympatycznymi skądinąd organizatorami, okazało się bowiem, że Varaźdin to tylko marka, logo tego wydarzenia – sam kongres odbywa się natomiast w miejscowości Jeruzalem, która, o dziwo, leży na terytorium… Słowenii!

Jeden kraj w tę czy w tamtą – przysłowiowa „kaszka z mleczkiem” – w końcu, żeby dotrzeć na miejsce musieliśmy tych krajów przemierzyć aż… 6!

Kilkugodzinna jazda przez miasta i wioski Czech, Słowacji, Węgier, Austrii, Chorwacji i w końcu Słowenii uzmysłowiła nam po raz kolejny, że po pierwsze – Europa Środkowa to naprawdę piękna część naszego kontynentu, nie mniej atrakcyjna niż popularne nadmorskie regiony, a po drugie, że Polska, na tle tejże, wcale nie prezentuje się jako kraj skrajnej nędzy pogrążony w ruinach i zgliszczach.

IMG_3956

Na miejsce dotarliśmy wczesnym wieczorem, czyli w najlepszej możliwej porze by spróbować lokalnej dumy – słoweńskiego wina.

Okolice Jeruzalem to zapierające dech w piersiach widoki pagórków pokrytych winnicami jak okiem sięgnąć. W każdej, miejscowej piwnicy ma miejsce degustacja produktów z tych winnic pochodzących, a przystępna cena zachęca turystę do zakupu pamiątkowej butelki.

Ten sielankowy wręcz obrazek broni się jednak tylko do momentu… bliższego kontaktu z produktem. Konkretnie – pierwszy łyk rozwiewa go jak dymek z papierosa.

Szczególnie czerwone wytrawne to zmasowany atak na podniebienie niczego nie podejrzewającego turysty – nie dość, że kwaśne jak ocet winny z Biedronki to czasem trafi się nawet… gazowane!  (od razu wyjaśniam, że nie zamówiłem czerwonego-musującego)

Tak więc, jeżeli los zaprowadzi Was kiedykolwiek w okolice słoweńsko-chorwackiej granicy – unikajcie jak ognia lokalnych trunków ( była jeszcze nalewka gruszkowa o smaku zmywacza do paznokci), może za wyjątkiem białego półwytrawnego, choć i to nie była jakaś winna rozkosz – ot zwykłe białe półwytrawne jakich wiele.

Brak pokus związanych z degustacją lokalnych specjałów był zatem doskonałym wsparciem idei całkowitego skoncentrowania się na obradach Kongresu.

A te rozpoczęły się następnego dnia (sobota 27.06 ) zaraz po śniadaniu. I trzeba przyznać – zatarły bardzo szybko kiepskie wrażenia smakowe.

Zarówno poziom wystąpień, jak i towarzyszących im dyskusji panelowych był naprawdę wysoki.

Nam przypadł zaszczyt otwarcia i z przyjemnością stwierdzam, że nasz referat, opisujący realia ruchów monarchistycznych w Polsce, w kontekście historycznym i politycznym spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem.

Zainteresowani mają możliwość zapoznać się z tekstem zarówno angielskiego oryginału  jak i polskiego tłumaczenia, które zamieścimy w całości na stronie.

Przegląd sytuacji i perspektyw organizacji monarchistycznych w Europie Centralnej był zresztą motywem przewodnim porannej sesji obrad.

I pisząc o poszerzeniu horyzontów miałem na myśli, między innymi, zweryfikowanie poglądów na temat tejże sytuacji.

Wydawać by się bowiem mogło, że żywot monarchisty w Austrii jest po stokroć łatwiejszy niż jego odpowiednika w Chorwacji czy Polsce.

W końcu nie było tam komunizmu, a każdy, kto choćby raz odwiedził Wiedeń, zapewne zauważył, że to piękne miasto jest wręcz zdominowane przez pamiątki wielkości Cesarstwa – hołubione i restaurowane z pietyzmem.

Któż, jak nie Austriacy mogą z rozrzewnieniem wspominać czasy, gdy rządzili połową kontynentu?

Wspominać – wspominają – głównie jednak… turystom.

Schwarz-Gelbe Allianz (bo tak się nazywa tamtejsze ugrupowanie monarchistów) jest wciąż marginalizowane na politycznej mapie kraju i w tym nie różni się absolutnie od swoich odpowiedników w ościennych państwach. Opowiadał o tym bardzo ciekawie Alexander Simec – lider austriackich monarchistów – dzięki jego wystąpieniu zdaliśmy sobie sprawę, że polityka nad Wisłą wcale aż tak bardzo nie różni się od tej z nad Dunaju i każdy ma swoich Kukizów, Kaczyńskich i Tusków.

Populizm i głupota elit nie jest chorobą zarezerwowaną dla obszarów położonych między Bałtykiem, a Tatrami – wirus jest dużo bardziej rozpowszechniony.

Ciekawie jest też za naszą południową granicą.

Monarchiści z Moraw, okazują się być nie tylko monarchistami, ale również… separatystami, którym nie do końca jest po drodze z Republiką Czeską i to nie tylko z powodu pierwszego członu tej nazwy. Mieszkańcy Moraw czują się dużo bardziej związani ze społecznością Śląska (nie bójcie się, nie zabiorą nam Katowic) niż z praskim establishmentem, konsekwentnie zaniedbującym ich interesy.

Federacja? Jak najbardziej. Ale z dużą autonomią regionów – oto pomysł coraz bardziej popularny na Morawach – warto nadmienić, że ugrupowanie, które było reprezentowane na Kongresie liczy ponad 2000 członków, co w niewielkim przecież regionie stanowi całkiem poważną siłę.

To, że Europa jest garnkiem, w którym wciąż bulgoce udowodnił również Gianni Kriscak – lider ugrupowania Trieste Libera.

To wielokulturowe miasto toczy nieustanny, administracyjny bój na dwóch frontach o wydobycie się spod włoskiej protekcji – do batalii po stronie Rzymu dołączyła Bruksela, która  z uporem godnym podziwu walczy o scalenie Stanów Zjednoczonych Europy nawet wbrew woli ich mieszkańców. Na pewno wbrew woli większości mieszkańców Triestu, którzy swoją chęć utworzenia Wolnego Miasta manifestują z coraz większą determinacją.

Ogólnie, Bruksela i pozycja krajów Europy Środkowej w Unii Europejskiej były tematem przewijającym się praktycznie we wszystkich wystąpieniach i każdej dyskusji.

Zaiste, „odświeżające” to przeżycie dla przybysza z „Kraju Sondaży”, w którym politycy zdają się funkcjonować w zaciszu swoich własnych „państewek gabinetowych” i dla których świat leżący poza trójkątem Wiejska-Woronicza-Krakowskie Przedmieście jest jakimś rozmytym, niezbyt istotnym bytem kosmicznym, po którym błąkają się niezidentyfikowane bliżej obiekty, zwane obywatelami.

W Varaźdin, praktycznie wszyscy byli zgodni co do stwierdzenia, że Europa dryfująca w kierunku coraz większej dominacji Niemiec to projekt dość niebezpieczny w swojej istocie. Nasze media zauważą ten problem zapewne w okolicach roku 2032 (teraz przecież skupione są na arcyważnym problemie – w co była ubrana żona Prezydenta Elekta na spotkaniu z Kołem Gospodyń Wiejskich w Brzęczyszczykowicach Dolnych i nie mają czasu zajmować się jakimiś „pierdołami”), natomiast podczas Kongresu, co prawda określenia „Królowa Angela” i „IV Rzesza” były używane w formie przenośni i kuluarowych bon motów, ale wyraźnie dało się wyczuć potrzebę walki o równowagę w „Superpaństwie”.

Popierana praktycznie przez wszystkich uczestników koncepcja utworzenia federacji krajów Europy Centralnej pod  habsburską monarchią doczekała się wręcz oficjalnego hasła – „Better Together”. Widać więc, że po okresie zachłyśnięcia się niepodległością małe republiki środka kontynentu coraz mniejszą mają ochotę na rolę przystawek serwowanych na berlińskich i paryskich stołach.

Być może i my powinniśmy się zastanowić, czy przypadkiem, nie przerywając oczywiście zażyłej współpracy z bratnimi narodami Niemiec i Francji, nie byłoby sensownym zwrócenie nieco baczniejszej uwagi na część Europy położoną na południe od Krakowa. Oczywiście nie jako część jakiejkolwiek federacji, ale jako kraj wspierający powstanie naturalnej przeciwwagi dla coraz bardziej zachłannych mocarstw.

Czy jednak horyzonty polskich elit politycznych sięgają aż tak daleko?

Szczerze powiedziawszy – wątpię.

Po obiedzie i chwili przerwy przyszedł czas na dyskusję panelową, która przeciągnęła się do późnych godzin wieczornych.

Trzeba przyznać, że w tej dyskusji wypadliśmy całkiem nieźle.

Z wielkim uznaniem spotkał się przedstawiony przez Kanclerza Skowerę opis nowopowstałej Królewskiej Akademii Biznesu i Dyplomacji.

Okazuje się, że nasi zagraniczni partnerzy, również właśnie w edukacji upatrują przyszłości europejskich ruchów monarchistycznych – wiele ciepłych słów pod adresem Akademii dało się usłyszeć, a i błysk zazdrości czasem w oku przyjaznym się pojawił.

Największym sukcesem było jednak przeforsowanie projektu, który Kanclerz przedstawił już podczas niedawnej Konwencji Warszawskiej, a mianowicie utworzenia paneuropejskiej platformy internetowej skupiającej monarchistów z wszystkich krajów kontynentu. Portal monarchist.net, pod nazwą European Monarchist Network powinien ruszyć do końca bieżącego roku, a z racji „pierwszeństwa pomysłodawcy” centrum operacyjne serwisu będzie się znajdować w naszym kraju.

IMG_4020

Reasumując – bardzo udany wyjazd i wrażenia tego nie zmącił nawet fakt, że w drodze powrotnej przez całe praktycznie Węgry nigdzie nie udało nam się zjeść… gulaszu. Oj podupadli ci nasi bratankowie, podupadli. Nawet jednak bez gulaszu cieszyć się wypada, bo otwarcie na świat to chyba coś, czego najbardziej polskim monarchistom brakuje. Zasklepieni często w historycznych rozważaniach nie widzą perspektyw stwarzanych przez współczesną Europę.

A warto te perspektywy dostrzec. Dlatego też, zaproponowaliśmy Polskę jako miejsce organizacji kolejnego Kongresu. Spróbujemy w przyszłym roku pokazać gościom nasz kraj i choć zapewne nie unikniemy organizacyjnych błędów, to pociesza nas fakt, że z całą pewnością unikniemy… słoweńskiego wina!

Brak komentarzy

zostaw komentarz