Ostatnie wybory prezydenckie w Rumunii niosły ze sobą ciekawą możliwość – było nią referendum w sprawie ustroju państwa. Miało być to szansą na przywrócenie Rumunii monarchii. Ofertę taką złożył pod koniec kampanii wyborczej kandydat socjaldemokratów Wiktor Ponta. Ostatecznie drugą turę wyborów, która odbyła się 16 listopada wygrał kandydat Partii Narodowo Liberalnej, Sas transylwański Klaus Iohannis. Sam siebie określa republikaninem. O ile dla Rumunii wygrana Iohannisa to raczej dobre wieści, bo w swej wcześniejszej karierze wykazał się on jako dobry zarządca i polityk, to jego wygrana zaprzepaściła szanse na referendum (choć sami rumuńscy monarchiści i tak nie wierzyli, że socjaldemokrata Ponta do niego doprowadzi).
Choć samo referendum na temat zmiany ustroju raczej się już nie odbędzie (przynajmniej nie w najbliższym czasie) to sama możliwość jego zaistnienia pobudza do myślenia na temat tego jak taka przywrócona głosowaniem monarchia miałaby wyglądać. Opcji byłoby kilka, a każda z nich prezentowałaby sobą zarówno zalety, jak i wady. Wszystkie poniższe rozważania są oczywiście czysto teoretyczne. Praktyczna droga do odnowienia monarchii byłaby o wiele bardziej skomplikowana – poza samym referendum potrzebna byłaby poważna zmiana konstytucji. A byłaby ona co najmniej problematyczna z powodu treści podpunktu pierwszego artykułu 148 Konstytucji Rumunii. Brzmi on: „Postanowienie niniejszej Konstytucji dotyczące narodowego, niepodległego, jednolitego i niepodzielnego charakteru państwa rumuńskiego, republikańskiej formy rządów, integralności terytorialnej, niezawisłości sądownictwa, pluralizmu politycznego oraz języka urzędowego nie mogą stanowić przedmiotu zmiany.”. Zakładając więc, że w referendum pytającym: „Czy przywrócić ustrój monarchiczny?” uzyskano by większość głosów na „tak”, to byłby to i tak dopiero początek długiej drogi.
To samo, ale z koroną
Najprostszym i zarazem najbardziej prawdopodobnym byłoby zachowanie, tam gdzie się da, obecnej konstytucji, dodając do niej jedynie zmiany dotyczące władzy wykonawczej. Tam gdzie dziś jest prezydent byłby król. Jeśli król miałby więc po prostu zastąpić prezydenta w jego funkcjach, to życie polityczne Rumunii zmieniłoby się tylko w jednym aspekcie. Mimo tego, że monarcha dalej byłby uzależniony od wotum zaufania parlamentu przy tworzeniu rządu, czy też mógłby być oskarżony o zdradę i sądzony, to wniósłby ze sobą faktyczną zmianą, której nie dałoby się uniknąć – chodzi tu oczywiście o dziedziczność tronu. Po pierwsze, niewątpliwie polepszyłoby to stabilność polityczną kraju. Głowa państwa mimo, że wciąż zależna od innych organów w wielu kwestiach byłaby niezależna od nacisków różnych grup wpływów, przede wszystkim partii politycznych. Król jako swego rodzaju „kandydat bezpartyjny” mógłby zająć się spokojnie swoją pracą. Wpłynęłoby to też na częstotliwość pojawiania się referendów, jako, że król w sprawach ogólnokrajowych (a w takich sprawach wg obecnej rumuńskiej konstytucji może być zwoływane referendum) opierałby się zapewne bardziej na mieszkańcach kraju, niż na zwalczających się wzajemnie politycznych klikach.
Byłoby to miłą odskocznią dla Rumunów, zalewanych nieustannie informacjami o korupcji i przekrętach dziejących się w parlamencie i rządzie. Oczywiście tak duża zmiana jak przywrócenie dziedziczności głowy państwa rodziłaby kolejne problemy: jak ma wyglądać sukcesja, kto miałby zostać regentem gdyby była taka potrzeba? Kwestie takie można próbować zaczerpnąć z prawa dynastycznego, bądź zupełnie na nowo określić w konstytucji. Można także odwołać się do starszych konstytucji – albo pójść krok dalej.
Stare konstytucje
Zamiast przekształcać nieznacznie obecną konstytucję można odwołać się do tradycji królestwa Rumunii i przywrócić którąś z jej poprzednich konstytucji. Przed drugą wojną światową implementowano w Rumunii trzy konstytucje: z roku 1866, 1923 oraz 1938. Ze względów historycznych i faktu wielu podobieństw do konstytucji z 1923 roku oraz licznych poprawek konstytucja z roku 1866 najpewniej nie byłaby brana w ogóle pod uwagę. Dziewiętnastowieczne państwo rumuńskie znacząco różniło się od międzywojennej Wielkiej Rumunii, a co dopiero od dzisiejszej. Konstytucja z roku 1938 najprawdopodobniej także nie byłaby brana pod uwagę. I nie wpłynąłby na to jedynie fakt, że jej treść byłaby dziś odebrana bardzo negatywnie. Konstytucja jako podstawa prawa stanowionego w państwie musi być stała i użyteczna w każdej sytuacji, podczas gdy konstytucja 1938 roku została w Rumunii zawieszona po zaledwie dwóch latach. Podążyło za tym rozwiązanie parlamentu i ustanowienie reżimu wojskowego, w którym król Karol II przelał władzę na generała Iona Antonescu. Szybkość, z którą konstytucja przestała odgrywać jakąkolwiek rolę byłaby tu głównym czynnikiem odstraszającym od jej ponownej implementacji. Pozbycie się trójpodziału władzy, ograniczenie wolności i praw obywatelskich, czy przekształcenie parlamentu w organ tworzony na zasadzie korporacjonizmu, to kolejne powody, dla których ta konstytucja nie byłaby brana pod uwagę.
Najlepszym kandydatem byłaby tu zatem konstytucja z roku 1923, zwana także Konstytucją Unii, wprowadzająca m.in. trójpodział władzy. Jej implementacja doprowadziłaby do wielu znaczących zmian. Inaczej wyglądałby system wyborczy, a co ważniejsze zmieniłby się kształt nie tylko egzekutywy, ale także legislatywy. Władza wykonawcza należała do króla, ten z kolei delegował ją na swoich ministrów oraz wyznaczał prezesa rady ministrów, który z kolei organizował wybory. Wybory do ciał przedstawicielskich parlamentu, czyli Zgromadzenia Deputowanych (izby niższej) oraz Senatu (izby wyższej), wyglądałyby zupełnie inaczej niż dziś. Wybory do izby niższej miały być równe, tajne, obowiązkowe i powszechne – ale tylko dla mężczyzn, kobiety prawa głosu nie miały. Wybory do izby wyższej odbywały się na zgoła innych zasadach. Członkowie Senatu wybierani byli przez Izbę Handlu, Przemysłu, Rolnictwa i Pracy oraz profesorów podzielonych na kolegia. Części senatorów w ogóle nie wybierano, mieli on tytuł dzięki prawu. Zaszczytu takiego dostępowali: następca tronu, biskupi metropolitalni i diecezjalni kościoła prawosławnego i grekokatolickiego, głowy religii uznanych przez państwo, prezydent Akademii Rumunii, byli prezesi rady ministrów, byli przewodniczący izb parlamentarnych z długim stażem, byli parlamentarzyści wybrani dostateczną ilość razy na swe stanowisko, byli ministrowie oraz emerytowani generałowie. Kwestie dziedziczenia tronu konstytucja także rozwiązywała – tron miał pozostać w rodzinie Hohenzollernów, dziedziczony na zasadzie primogenitury, wyłączającej potomków żeńskich oraz ich dzieci. To ostatnie sprawiłoby dziś szczególny kłopot, ponieważ król Michał I ma aż pięcioro córek, lecz ani jednego syna. Narasta tutaj kolejna kontrowersja, ponieważ sam Michał I w 2011 roku zmienił oficjalne nazewnictwo porzucając ród Hohenzollern-Sigmaringen. Odtąd jest to Dynastia Rumuńska, która porzuciła tytuły Hohenzollernów i jest jedynie rumuńską dynastią królewską. Według Konstytucji Unii tron nie powinien się więc w ogóle należeć rumuńskiej dynastii królewskiej, lecz któremuś z Hohenzollernów. Jednakże decyzja obecnego króla pokazuje nam także jeszcze jeden kierunek jaki mogłoby obrać państwo rumuńskie po udanym referendum.
Przyszłościowa przebudowa
Jeśli stara konstytucja nie odpowiada tronowi, a zapewne i tak przeszłaby pewne transformacje (co byłoby nieuniknione w dzisiejszych czasach jeśli chodzi np. o kwestię praw wyborczych kobiet), a przetworzenie obecnej republikańskiej konstytucji byłoby karkołomne i mało skuteczne, to czemu nie stworzyć zupełnie nowej konstytucji? Jak zawsze przy tworzeniu nowej ustawy zasadniczej warto opierać się na istniejących wzorcach. Tak jak kiedyś Rumuni oparli swoją konstytucję z 1866 na wcześniejszym projekcie belgijskim, dziś użytecznym by było uczynić podobnie. Trzeba więc znaleźć europejski, monarchiczny kraj posiadający konstytucję nadającą się do adaptacji. Większość z nich wygląda dość podobnie, przynajmniej jeśli chodzi o część najbardziej dla nas interesującą, czyli funkcje i pozycję króla w państwie. Jednakże tak jak kiedyś konstytucja belgijska wyróżniała się na tle Europy, tak samo dziś mamy do czynienia z jednym takim dokumentem. Mówię tu oczywiście o konstytucji Liechtensteinu.
To co w niej wyjątkowe to przede wszystkim siła monarchy i siła referendum. Zacznijmy od tego pierwszego. Książę Liechtensteinu (bądź osoba z rodu pełniąca jego funkcje) nie podlega jurysdykcji sądów i nie ponosi odpowiedzialności prawnej, każde prawo wymaga książęcej sankcji (od tego nie ma odwołania), podobnie jak traktaty dotyczące księstwa. Książę ma więc weto absolutne, może on także rozwiązać rząd w dowolnej chwili by powołać nowy, podobnie może zrobić też z parlamentem. Dzięki temu monarcha zyskuje wielką władzę, która niejednokrotnie prowadzi do szybkiego i skutecznego rozstrzygnięcia na korzyść mieszkańców państwa, szczególnie jeśli chodzi tu o interes długoterminowy. W porównaniu z innymi monarchami Europy jest to ogromna władza. Nie jest jednak tak, że monarcha jest władcą absolutnym – istnieje jeden wielki hamulec. Tutaj dochodzimy do drugiej charakterystycznej cechy konstytucji Liechtensteinu – wielkiego nacisku kładzionego na referendum. W ten sposób można nie tylko dokonać secesji konkretnej gminy, głosować nad nowymi prawami, czy rozwiązać parlament. Jeśli zbierze się dostateczna liczba obywateli mogą oni złożyć (koniecznie uzasadniony) wniosek o braku zaufania wobec księcia, który ostatecznie może doprowadzić do zmiany monarchy, bądź nawet zniesienia monarchii. Monarcha więc, czy chce, czy nie chce, musi działać roztropnie. Oczywiście, Liechtenstein jest krajem maleńkim, więc wypracowany tam model należałoby dostosować do wielkości Rumunii. Jednakże naczelne zasady – władza monarchy i siła referendum – zostałyby niezmienione. Najwięcej pracy byłoby przy tworzeniu zdecentralizowanych regionów. Na temat reformy państwa na wzór Liechtensteinu można by jednak napisać pokaźną pracę, więc tutaj poprzestaniemy jedynie na wskazaniu generalnego kierunku przemian, bez zagłębiania się w temat.
Podsumowanie
Przyszłość rumuńskiej monarchii, mimo, że do referendum nie doszło, nie jest zaprzepaszczona. Odrodzenie monarchii w krajach, których dynastie nie wymarły oraz aktywnie działają w kraju i zagranicą jest możliwe. Wymaga to jednak dużo pracy i zorganizowania się ludzi popierających. Rumuńscy monarchiści skupieni w Alianța Națională pentru Restaurarea Monarhiei – ANRM – są dobrym przykładem systematycznego działania na rzecz zmiany ustroju. Miejmy nadzieję, że takie organizacje będą z czasem zyskiwały w Europie coraz większą popularność i realne wpływy.