Jan Jakub Tyszkiewicz, monarchia.info.pl: Dlaczego spośród kandydatów na króla zwycięsko z elekcji wyszedł mało znany elektor saski?
Ksiądz profesor Jan Kopiec: Nie ulega wątpliwości, że bezkrólewie po śmierci Jana III Sobieskiego należało do bardzo burzliwych. Z jednej strony chwała zwycięzcy spod Wiednia, z drugiej Rzeczypospolita coraz bardziej pogrążająca się w anarchizującym położeniu. Nowe bezkrólewie roku 1696-97 stało pod znakiem wpływów państw sąsiadujących z Polską, aby na polskim tronie nie zasiadł kandydat Francji czy w ogóle ktoś, kto preferowałby rewindykacje terytorialne. Każdy bowiem z sąsiadów pielęgnował własne rachuby co do pozycji Polski, m.in. o Kurlandię zabiegała Brandenburgia i Szwecja; elektor brandenburski dostrzegał możliwości w stosunku do Prus Wschodnich. Również Rosja nie pozostawała obojętna względem zwłaszcza Kurlandii. Wydawało się, że wybór kandydata francuskiego ks. Contiego będzie niemal pewny, ale dyplomacji brandenburskiej udało się odwieść od tego poparcia potężny ród Sapiehów. Poparcie dla kandydata saskiego dokonało się zaledwie w noc dzielącą dwa dni elekcji w gronie dyplomatów reprezentujących przeciwników Francji. Wykorzystano do tego poparcie cesarza Leopolda I, który elektorowi saskiemu Fryderykowi Augustowi udzielał poparcia od samego początku. Na dodatek, mający duże szanse syn króla Jana III – Jakub Sobieski, własnej matce Marii Kazimierze „zawdzięczał swoją eliminację ze starań o elekcję”. Wtedy Fryderyk August przejął głosy województw, głosujących pierwszego dnia elekcji za Jakubem. Szlachta, udzielająca poparcia Wettynowi, sądziła, że tamuje tym samym wstęp na tron polski kandydatowi tych, których powszechnie obwiniano o zło istniejące w Rzeczypospolitej. Na pewno – chociażby z propagandowego punktu widzenia – pozytywnie na wynik elekcji wpłynęła wieść o konwersji elektora saskiego na katolicyzm. Sama jednak elekcja, jak wiemy, nie przebiegła jednogłośnie – zwolennicy ks. Contiego, będący w większości, ogłosili swego kandydata nieco wcześniej, niż stronnictwo popierające Sasa.
Czy koronacja elektora saskiego była odbierana jako zapowiedź czegoś nowego, może lepszego, dla przyszłości Rzeczypospolitej?
Z pewnością można w taki sposób próbować skomentować to ważne wydarzenie. Szlachcie polskiej mogło imponować zapowiadające się otwarcie na nowości, zwłaszcza, że pozostałe sąsiedztwo Polski jawiło się wówczas jako zagrożenie. Saksonia na przełomie XVII i XVIII w. wchodziła w swój najbardziej pomyślny etap. Zniszczenia wojny 30-letniej (1618-1648) już w zasadzie zostały wyrównane, rozwijał się przemysł sukienniczy, lniarski, nadto górnictwo – znane manufaktury, dające zatrudnienie, porcelana która podbijała dwory europejskie, bardzo dodatni bilans w handlu, dzięki czemu bilans płatniczy Saksonii mógł być konkurencyjny. Saksonia również weszła za panowania Fryderyka Augusta (w Polsce znanego jako August II) na drogę reform ustrojowych, gwarantujących jej wejście w naprawdę nowoczesną rodzinę narodów u progu Oświecenia. Musimy zdawać sobie sprawę z faktu, że te osiągnięcia Saksonii mogły nie być szczegółowo znane ogółowi społeczeństwa szlacheckiego, ale na pewno swoista magia interesującego partnera mogła dokonać znacznych zmian w programowaniu dalszych dziejów Rzeczypospolitej.
Jaki stosunek miał Kościół Katolicki do dwóch kolejnych królów z dynastii saskiej?
Gdyby spoglądać z perspektywy dalekosiężnej polityki papiestwa, to wybór Wettyna, świeżo nawróconego na katolicyzm, mógł liczyć na niemal bezwarunkowe poparcie. Otwierało to bowiem wizję daleko idących zmian w kierunku wzmocnienia katolicyzmu w Europie środkowej. Dodatkowego aspektu całej sprawie nadawał fakt, że to właśnie Saksonia była ojczyzną protestantyzmu, a w połączeniu jej tronu z polskim rysowała się wizja ważnych zmian na korzyść katolicyzmu. W momencie wyboru Augusta II cieszył się on poparciem Habsburgów i to mogło także nastrajać pomyślnie co do dalszej równowagi sił w Europie.
Nieco inaczej kwestia elekcji Wettyna rysowała się z perspektywy środowisk kościelnych w Polsce. Biskupi w popieraniu nowego władcy nie byli jednomyślni, byli przecież związani swymi rodowymi koneksjami. Np. prymas Michał Radziejowski do końca (zm. 1705) nie pogodził się z Augustem, zapatrzony niezmiennie w kandydata Francji. Z kolei biskup włocławski Stanisław Dąmbski, ogłaszający na polu elekcyjnym elektora saskiego jako nowego króla Polski był świadom swej słabej pozycji, nawet z pola elekcyjnego po prostu uciekł z garstką senatorów. Przykładów można by mnożyć. Te polityczne uwarunkowania nie przekreślały wielkich nadziei na rachuby szlachty i przedstawicieli Kościoła co do wspierania ich przez młodego króla.
Kto w Rzeczypospolitej pod panowaniem saskim był zwolennikiem reform, a jakie siły chciałby im zapobiec? Czy Sasi mieli szansę wprowadzić rozwiązania ustrojowe, podobne do tych, jakie istniały w ówczesnej Saksonii?
Dobrze znamy obraz sceny politycznej w Polsce na przełomie XVII i XVIII w. Motorem zapatrzonym w nieodzowną konieczność zmian w Rzeczypospolitej byli światli przedstawiciele szlachty i Kościoła. W tym miejscu należy ciągle pamiętać, że Polska – oczywiście w łączności z Wielkim Księstwem Litewskim – żyła ciągle echem ustalonych w przeszłości zasad. Do fundamentalnych należało przekonanie, że siłą motoryczną naszego kraju była tzw. złota wolność stanu wiodącego, jakim była szlachta. Nie był to społeczny stan jednolity, wyodrębniła się już oligarchia możnowładcza, stojąca na konserwatywnych pozycjach ustrojowych. Mankamentem podstawowym był istny „niedowład” najwyższych mechanizmów władzy – królowie elekcyjni byli swoistymi zakładnikami w ręku koterii; sejm – podstawa parlamentarnego funkcjonowania władzy ustawodawczej, był sparaliżowany utrzymywaniem się zasady liberum veto, co szlachta uważała za jedno z największych swoich osiągnięć. Przypomnijmy w tym miejscu, że za 30 lat rządów Augusta III (1733-1763) tylko jeden sejm w 1736 r. doszedł do skutku, inne albo były zrywane albo rozchodziły się bez dokonania ostatecznych rozstrzygnięć czy decyzji. Ten niedowład władzy w kraju domagał się jak najśpieszniejszego naprawienia. Przekonywali o tym w rozpowszechnianej działalności publicystycznej tacy autorzy jak Stanisław Dunin Karwicki, Stanisław August Szczuka, podkanclerzy Jan Lipski, ks. Stanisław Konarski – gdyby ich dorobek dokładnie przeanalizować to okaże się, że były obecne w ówczesnej Polsce siły świadome zagrożeń dla dalszego bytu państwa. Trudno też deliberować, jaki wpływ na małą ich mobilność miały wewnętrzne napięcia między poszczególnymi obozami, a także ogólne wydarzenia w Europie, w które Polska była uwikłana – to przede wszystkim wojna północna (1700-1721) oraz wzmacniająca się potęga Rosji za panowania cara Piotra Wielkiego (zm. 1725) i jego następców, konsekwentnie krępujących Polskę jako dawną potęgę na kontynencie. Dla statystów saskich – zwłaszcza Jana Henryka Fleminga i całego stronnictwa dworskiego w Dreźnie – Polska była na tyle skostniała, że wprowadzenie ożywczych reform nie jawiło się jako możliwe do zrealizowania. Był np. krótki moment za panowania Augusta III, kiedy pragnął on – by nieco ominąć „sparaliżowany” sejm – wprowadzić system ministerialny, na wzór Saksonii i pozycji hr. H. Brühla, ale opór był zbyt duży.
Jak, według księdza profesora, obraz czasów saskich wpływa dziś na odbiór ustroju monarchicznego w Polsce?
Jestem przekonany, że utrwalił się w naszym społeczeństwie „czarny” obraz epoki saskiej. Z pewnością jest to pokłosie historiografii pozostającej pod wpływem epoki rozbiorowej, która chciała rozliczać się z fundamentalnym pytaniem o przyczyny upadku potężnego niegdyś mocarstwa. Oczywiście, rzeczą historyka nie jest stawianie tez „co by było gdyby…”, ale Wettynowie nie natchnęli polskich elit zachętą do wejścia na nowe drogi. Dorobek wybitnych historyków – myślę m.in. o prof. Józefie Andrzeju Gierowskim, Jacku Staszewskim, Edmundzie Cieślaku, Mariuszu Marczewskim, Andrzeju Link-Lenczowskim – pozwala przyjąć tezę, że Wettynowie mogli z większą determinacją zabiegać o dobro Rzeczypospolitej . Tymczasem niezbyt daleko wyszli poza realizowanie w pierwszym rzędzie własnych korzyści z punktu widzenia rodzimej Saksonii i ewentualnie własnej dynastii; ten aspekt wymaga jeszcze dogłębniejszych badań.
Natomiast odbiór ustroju monarchicznego jest w ogóle w całej Europie zjawiskiem intrygującym. Z jednej strony tendencje – ogólnie biorąc – republikańskie mają swoją dawniejszą metrykę, a od Wielkiej Rewolucji Francuskiej (1789) stały się niemal credo nowożytnej wizji państwa. Z drugiej – właśnie w Europie przetrwało wiele form monarchicznych, ewoluując od monarchii absolutnej do konstytucyjnej (chociaż jest to zjawisko bardziej złożone). Swoisty dystans do monarchii – jestem o tym przekonany – niewiele jest obciążony doświadczeniami epoki saskiej w dziejach naszego narodu i państwa.
Czy należy zmieniać obraz czasów saskich utrwalony w dzisiejszej historiografii i kulturze? Jeśli tak, to w jaki sposób należy się tego podjąć?
Jako historyk odpowiem zdecydowanie pozytywnie na tak postawione pytanie. Oczywiście, dotyczy to nie tylko czasów saskich, ale w naszym przypadku każe przyglądnąć się bardziej odpowiedzialnie ferowanym opiniom i ocenom w odniesieniu właśnie do czasów unii polsko-saskiej. Wiadomo nie od dziś, że nie był to czas stracony, że wiele pozytywnych przemian się dokonało – na pewno w dziedzinie kultury, pod której wpływem trwały pokolenia Polaków do naszych dni. Pozostaje też niezbywalnym wymaganiem, by na dzieje minione spoglądać tak, jak rzeczywiście one się układały i przebiegały. Wszelkie uproszczenia, a tym bardziej przekłamania – w postaci stawiania z góry gotowych, ale w opcji z późniejszych czasów, wizji i takiego ich przedstawiania, jest istnym wykroczeniem przeciw zdrowemu rozsądkowi. Pozwolę sobie w tym miejscu zaapelować o znany skądinąd rozumowy wymóg, by obrazu przeszłości nie dopasowywać do doraźnego zapotrzebowania aktualnej chwili, zwłaszcza przytłoczonej wymaganiami bieżącej polityki.
Dziękuję za rozmowę.