Rzeczpospolita Polska szlachecka musiała upaść! Dla tego państwa, w tym kształcie ustrojowym nie było ratunku. Konfederacja Barska stała się tą bezpośrednią przyczyną, która rozpoczęła trwający 23 lata proces likwidacji państwa polskiego.
29 lutego w miejscowości Bar na Podolu został zawiązana przez starostę różańskiego Michała Krasiński oraz starostę wareckiego Józef Pułaski konfederacja w obronie wiary i wolności. „Wiary świętej katolickiej rzymskiej własnym życiem i krwią obligowany każdy bronić.” Tak głosiły hasła. Czy wiara była zagrożona, czy raczej szukano nośnego pretekstu? Nie o wolność Polski też chodziło, a o wolność w znaczeniu swobód szlacheckich. Polska była pod protektoratem Moskwy od 1717 roku, nikomu to jakoś nie przeszkadzało, ani wcześniej, ani później – dowodem na to jest targowicka kolaboracja. Celem ataku był król! Na czele antykrólewskiej opozycji stali: biskup kamieniecki Adam Karsiński oraz marszałek nadworny koronny Jerzy August Mniszech.
Przywódcy Konfederacji, jak i jej zwolennicy otrzymali miano republikanów, ponieważ nie hasła jakie wypisali na sztandarach, ale przeciw komu wystąpili, stało się ich znakiem rozpoznawczym. Dlaczego tym sztandarowym wrogiem był król Stanisław August Poniatowski? Ponieważ skundlone polskie elity poczuły się urażone, banda jurgieltników, na co dzień zabiegająca o „pensje” u zagranicznych ambasadorów, nie mogła pogodzić się z faktem, że została zachwiana równowaga w gronie oligarchów. Wyznaczony na króla przez carycę Katarzynę II Stanisław Poniatowski, został wybrany pod osłona rosyjskich bagnetów, do tego sprowadzała się wolna elekcja w XVIII wieku. Ale jak się okazało po elekcji, ku zaskoczeniu wszystkich, ten „pomazaniec” kochanki Katarzyny, miał poważne ambicje reformatorski. Do czego mogły sprowadzać się w owym czasie reformy? Po pierwsze, do zniesienia liberum veto, podstawy złotej wolności szlacheckiej. Likwidacja wolnej elekcji z przyczyn wewnętrznych i zewnętrznych była niewyobrażalna. Bez tego nie było mowy o jakichkolwiek zmianach, jakimkolwiek działaniu na rzecz naprawy państwa. Po dwustu latach szlachecko-demokratyczno-republikańskiej dewastacji, gdzie Polska nie posiadała normalnych struktur administracyjnych, dyplomacji, ani wojska, reformy musiały być głębokie, wręcz rewolucyjne. Na myśl o rewolucji politycznej, opozycja odpowiedziała rewolucja barską. Dla nikogo na zewnątrz nie było tajemnicą, tylko Polacy nie chcieli przyjąć tego do wiadomości, że Rzeczpospolita XVIII wieku była politycznym dziwolągiem, przeżartym na wskroś korupcją, ewenementem pod tym względem na skalę światową. Powiedzenie: „Rzeczpospolita nie rządem stoi” – czyli brakiem rządu, było obowiązującą doktryną ustrojową.
Z faktu, że król chciał reformować państwo, a miał być jedynie marionetką, nie byli zadowoleni również nasi sąsiedzi. Chociaż każdy z nich prowadził własną grę, to w tym wypadku istniała pełna jednomyślność. Polska nie mogła się odrodzić i stać się na nowo samodzielną potęga. Słaba Polska nie miała i nie ma, z racji położenia, prawa bytu.
W tym miejscu zbiegały się cele polityczne, wewnętrznej antykrólewskiej opozycji i sił zewnętrznych. Rosja swoje interesy zabezpieczyła w sposób skuteczny i dla siebie właściwy. Wprowadziła wojsko i pod nadzorem bagnetów sejm tzw. repninowski uchwalił co potrzeba, to znaczy potwierdził wszystkie dotychczasowe wolności, jakie sobie szlachta na przestrzeni wieków „wywalczyła”. Katarzyna potwierdziła nie tylko złotą wolność szlachecką, gwarantkę anarchii i warcholstwa, ale również stałość granic Polski i koronę dla Stanisława Augusta. Prusy nie koniecznie musiały być zadowolone z takiego obrotu sprawy. Rosja zgarnęła wszystko, im w udziale nie przypadło nic. Po zwycięskich wojnach z Austrią o Śląsk, Prusy wyrosły na europejską potęgę. Dalszy ich rozwój mógł się odbywać tylko kosztem ziem polskich. Austria złamana ostatnimi porażkami nie potrafiła się jeszcze pozbierać i nie stanowiła dla Polski istotnego zagrożenia.
W omawianym okresie Rzeczpospolita liczyła prawie dziesięciu milionów mieszkańców. Przyjmując, że około trzech milionów to mężczyźni zdolni nosić broń. Jeżeli z tego co dziesiąty stanąłby do walki, to powstałaby trzystutysięczna armia. Pozostawiając w Wielkopolsce pięćdziesięciotysięczny korpus do osłony kraju od strony Prus, dwustupięćdziesięciotysięczna armia mogłaby wyruszyć do walki z Rosją. Po wypowiedzeniu przez Turcję 25 września 1768 roku Rosji wojny, obrót spraw mógłby być dla Polski korzystny. Pytanie czy pospolite ruszenie byłoby militarnie przydatne i czy było w ogóle możliwe? Oczywiście nie! Po pierwsze, pospolite ruszenie przestało odgrywać istotna role militarną już w XV wieku, kiedy to na początku wojny trzynastoletniej szlachta kujawsko-wielkopolska, liczebnie przeszło dwukrotnie przewyższająca siły Zakonu Krzyżackiego poniosła w 1454 r. klęskę pod Chojnicami. Po drugie, inicjatorzy zbrojnego związku nie mieli szerszego poparcia w masach szlacheckich.
Potwierdzeniem tezy, że nie było komu umierać za Rzeczpospolitą jest powstanie hajdamackie. Bez wątpienia wymierzona w konfederację rosyjska prowokacja, ale w ostateczności wojska carskie musiały powstrzymać rzeź ludności polskiej i żydowskiej na Humaniu. Jedyną potencjalną siłą wojskową była szlachta, a tej w zaokrągleniu nie było więcej niż dziesięć procent ówczesnego społeczeństwa. Przy przyjętym wyżej założeniu i sprawnej organizacji, możliwym było zorganizowanie armii trzydziestotysięcznej. Z taką siłą konfederaci nie mogli marzyć o sukcesach.
A jak wyglądało w praktyce? Tworzące się oddziały liczyły po około trzech tysięcy żołnierzy. Przy braku jakiejkolwiek spójności działań, „wojna” mająca charakter partyzancki, z militarnego punktu widzenia nie odgrywała żadnej roli. Tak to widział jeden historyków: „Nad całością działań ciążył brak jednolitego i umiejętnego kierownictwa, niezdolność poszczególnych dowódców do uzgodnienia działań i podporządkowania się czyjejś woli, a także zanik dawnego ducha zaczepnego jazdy polskiej.” Agent rządu francuskiego, który dotarł do konfederatów z zamiarem finansowego ich wsparcia, po zorientowaniu się w sytuacji, w ogóle nie przekazał pieniędzy jakie przywiózł.
Walkę z Rosją o oswobodzenie się z protektoratu była jedynie możliwa siłami regularnej, licznej, armii. Na takie mogły sobie pozwolić normalne państwa, Polska do nich nie należała. Stanisław August Poniatowski, jak zauważył jeden z historyków, był lepszym politykiem, niż znawcą sztuki. Mógł zrobić wiele, a może nawet uratować Polskę przed rozbiorami. Wewnętrzna opozycja mocno wspierana z zewnątrz, a wręcz z zewnątrz inspirowana, nie pozwoliła na zreformowanie państwa, to znaczy wzmocnienie władzy centralnej i uporządkowanie finansów. Bez jednolitej władzy i pełnego skarbca nie ma armii.
Temu wszystkiemu sprzeciwiła się opozycja, doprowadzając do zawiązania Konfederacji Barskiej. Polska historiografia nie wyjaśniła jednoznacznie przyczyn jej powstania. Nie mamy jasnej odpowiedzi na pytanie, czy było to li tylko warcholstwo i infantylizm elit, czy świadoma prowokacja, mająca doprowadzić do rozbiorów Polski. Wszelkie poszlaki wskazują, że mieliśmy do czynienia z tym drugim przypadkiem. Istnieje nieprzypadkowa zbieżność udziału tych samych osób w kolejnych, niby słusznych, ale w ostateczności bezsensownych zrywach i powstaniach, które nieuchronnie spychały państwo w otchłań niebytu. Ten pierwszy krok uczynili konfederaci barscy.
Jan Skowera
P.S. Z dedykacja dla parlamentarzystów, którzy rok 2018 ogłosili rokiem Konfederacji Barskiej. Trudno podejmować racjonalne decyzje na przyszłość, jeżeli nie rozumie się zdarzeń z przeszłości.