To co miało zniszczyć pozycję habsburskiego Cesarstwa – zdobycie Wiednia, stało się źródłem jego potęgi i chwały na następne dwa stulecia. Na dodatek przyniosło znaczne nabytki terytorialne. Polsce z Wiktorii Wiedeńskiej pozostało to, co niewymierne – chwała i spory kapitał moralny, z którego może korzystać do dzisiaj.
Europa niewiele interesuje się swoimi wschodnimi rubieżami. Tam definitywnie ulokowała się Polska od czasu unii z Litwą, stąd też sprawy Polski przestały być sprawami europejskimi. Inna rzecz, że ustrój, jaki zafundowała sobie Polska po Unii Lubelskiej zupełnie zmarginalizował Rzeczpospolitą na arenie międzynarodowej. Jako pierwsze, a następnie drugie po Rosji państwo w Europie pod względem obszaru, staliśmy się przedmiotem, a nie podmiotem w międzynarodowej grze sił. „Wojenki” jakie prowadziliśmy z Rosją, Złotą Ordą, czy Turcją mało kogo interesowały. Sytuacja zmieniła się gdy śmierć zajrzała Austrii w oczy, czyli Turcy stanęli pod Wiedniem.
Po utracie Podola w wojnie z Osmanami w latach 1672 – 1676 Polska dążyła do sojuszu z Habsburgami, ale Austria nie była tym zainteresowana, gotowa nawet na ustępstwa na rzecz Turcji, byle zachować z nią pokój. Dopiero gdy ofensywnie nastawiony sułtan Mehmed IV postanowił ponownie wyprawić się na niewiernych, doszło do porozumienia Jana III Sobieskiego z cesarzem Leopoldem I, w dniu 1 kwietnia 1683 roku, na kilka dni przed wymarszem wojsk tureckich na Wiedeń. Zapewniało ono o udzieleniu sobie wzajemnej pomocy w razie zagrożenia Krakowa lub Wiednia.
Jest pewne, że gdyby Turcy zdecydowali się uderzyć na Polskę Austria nie wywiązałaby się ze swoich zobowiązań. Kierunek koncentracji wojsk osmańskich wskazywał jednoznacznie co będzie celem ich ataku, chociaż do ostatniej chwili nie zdradzali się ze swoimi planami. To był dar opatrzności jaki otrzymał Jan III Sobieski od niebios, aby móc zrealizować swoje plany polityczne.
Polska jako państwo była w stadium zupełnego rozkładu wewnętrznego, moralnego i politycznego. Proces ten trwał od czasów unii z Litwą, tylko że w czasach panowania Jagiellonów istniała przynajmniej władza centralna, słaba bo słaba, ale stabilna. Czas potopu szwedzkiego, to czas agonii republikańskiego ustroju Rzeczypospolitej, proklamowanego mocą Unii Lubelskiej. Potop spowodowany był zresztą zdradą własnych elit politycznych, szczególnie litewskich. Rokosz Lubomirskiego jedynie potwierdził, że Rzeczpospolita przestała być wspólnotą polityczną, państwem w klasycznym tego słowa znaczeniu. Interes nadrzędny przestał się liczyć, pozostała jedynie prywata. Polska istniała i trwała dzięki potencjałowi biologicznemu i szczątkowemu instynktowi samozachowawczemu.
Jan III Sobieski był świadom sytuacji wewnętrznej państwa. Był to człowiek wykształcony, obyty, znający Europę i sytuację panującą na europejskich dworach. Wychowany w bogatej tradycji wojskowej – jego dziadem był hetman Żółkiewski. Genialny dowódca i strateg, za to władca pozbawiony zmysłu politycznego, na dodatek mentalnie zakorzeniony w republikańskiej tradycji złotej wolości szlacheckiej. Jego dążenia dynastyczne idealnie współgrały z potrzebą reformy ustrojowej państwa. Największym złem ustroju I Rzeczypospolitej była elekcyjność polskiego tronu. Sobieski mając męskiego sukcesora, Jakuba, pragnął zapewnić mu koronę. O elekcji „vivente rege” (za życia króla) nie można było marzyć, na to nie zgodziłaby się, ani szlachta, ani magnateria, chociaż rozwiązanie to ograniczałoby w sposób istotny wpływy zewnętrzne na wybór głowy państwa. Należało więc stworzyć taką sytuację, która dawałaby przewagę Jakuba nad innymi kandydatami do tronu podczas wolnej elekcji. Miało to być udzielne księstwo. Myślano o Śląsku, Prusach Wschodnich, Mołdawii, względnie koronie Węgier.
Najbardziej realnym było odebranie Hohenzollernom Prus Wschodnich. Sobieski poczynił stosowne przygotowania międzynarodowe, zawarł pakt ze Szwecją i Francją przeciwko koalicji w skład której wchodzili Habsburgowie (Cesarstwo), Brandenburgia, Dania, Holandia, Hiszpania. Plan ten o tyle był zasadny, iż Brandenburgia wymusiła w 1657 r. na królu Janie Kazimierzu zrzeczenie się praw lennych do Prus Wschodnich na swoją rzecz, w zamian za pomoc Polsce w walce ze Szwedami. Sobieski fakt ten mógł wykorzystać dla uzasadnienia wojny o Prusy. Obawiając się zdecydowanego sprzeciwu opozycji zdecydował się na prywatną wojnę, nie angażując w to państwa. Plan się nie powiódł, nie tylko z winy Sobieskiego, ale stał się przykładem braku jego talentów politycznych.
Niepowodzenia polityki północnej skłoniły króla do szukania sojuszu z Habsburgami. Miał nadzieję, że uda mu się wywalczyć dla Jakuba Księstwo Mołdawskie. Wystarczy spojrzeć na mapę, aby zrozumieć jak nierealistyczne były to plany. Kiedy stało się jasne, w którym kierunku nastąpi uderzenie Osmanów należało postawić Austrii twarde warunki, Księstwo Wschodniopruskie lub Śląsk dla Jakuba i jednoznaczne poparcie planów vivente rege. W razie odmowy – neutralna postawa wobec konfliktu, jaką przyjęło wiele innych państw chrześcijańskich.
Każdy wynik tego konfliktu był korzystny dla Polski, ponieważ dwaj główni konkurenci na południu Europy jednocześnie tracili siły. Gdyby został zdobyty Wiedeń, sytuacja byłaby jeszcze korzystniejsza. Habsburgowie i Hohenzollernowie musieliby na poważnie zająć się ratowaniem Cesarstwa, nie mieliby czasu ani środków na ingerencję w wewnętrzne sprawy Rzeczpospolitej i opłacanie agentów. To Austrii byłby potrzeby silny Sobieski, aby pomóc usunąć najeźdźcę. Wiedeń otwierał drogę na tak bogate miasta jak Praga, Drezno, czy Monachium. Tam czekały na Turków bogactwa i sława. Polska straszyła zgliszczami, dlatego uderzyli z Węgier na Wiedeń, a nie z Podola na Lwów.
Dla Habsburgów i Cesarstwa byłaby to walka na śmierć i życie, którą ostatecznie i tak by wygrali ponosząc przy tym bardzo duże straty wojskowe i gospodarcze. Sobieski wówczas mógłby realizować swoje plany, albo zbrojnie „upominając” się o swoje, albo w zamian za pomoc militarną. A tak, wykonał „brudną robotę” za co cesarz nie chciał podać mu nawet ręki, a królewicza Jakuba zignorował zupełnie. Już w dwa dni po odbiciu Wiednia dla polskiej armii zabrakło aprowizacji, ale Sobieski poszedł bić się dalej. W końcu wyszło na to, że po zakończonej wieloma sukcesami kampanii wojennej 1683 roku, resztki polskiej armii na zimowe kwatery musiało wycofać się do kraju, ponieważ ludzie umierali, a konie zdychały z głodu. Z 21 tys. armii, jaka poszła na odsiecz Wiednia, do kraju powróciło ok. 3 tys. żołnierzy.
Austria nie zapomniała jednak o tym, żeby „podziękować” Polsce za uratowanie jej przed okupacją i grabieżą turecką, a taktyka ich polegała na tym, że armia po swoim przejściu pozostawiała za sobą pustynię. Już w 1686 roku, kiedy sojusz trwał w najlepsze, zawarła z Brandenburgią i Szwecją pakt, którego celem było zachowanie w Polsce wolnej elekcji. To była ta przyczyna, która spowodowała, że najstarszy syn Jana III – Jakub nie został królem Polski. Metody i narzędzia do realizacji tego celu były różne. W tym czasie płatnych agentów i tych, którzy na takie posady liczyli, było w Polsce chyba więcej niż regularnego wojska.
Jan III Sobieski był nieodrodnym synem epoki i systemu. Magnat, który przypadkowo został królem, nie mając do tego żadnego politycznego ani mentalnego przygotowania. Był jednym z nich, dumny z odniesionych sukcesów, których inni magnaci mu zazdrościli i byli gotowi zrobić wszystko, żeby jemu – nie istotne, że królowi Polski – zaszkodzić. A on, król, chociaż wielki patriota, tak był z tymi ludźmi związany, że był gotów największą zdradę wybaczyć, zamiast zdrajców wysłać na szafot.
Będąc w stałym konflikcie z Sapiehami, Pacami i innymi przedstawicielami możnych rodów, których raził blask królewskiej korony, na jednym z posiedzeń Sejmu powiedział „… na ten czas niechaj każdy z nich za pozwoleniem sejm rwie, a teraz, przed czasem, niech nie zabijają Rzeczypospolitej”. Stan państwa nie budził wątpliwości! Nie zgodził się jednak na zamach stanu, który, jak mu doradzano, mógł przeprowadzić wzywając szlachtę do pospolitego ruszenia i obalenia rządów oligarchii magnackiej.
Jan L. Skowera