Stolica każdego państwa to coś więcej niż tylko siedziba centralnych władz administracyjnych. Z punktu widzenia politycznego i relacji międzynarodowych, jest to funkcja podstawowa. Nie przypadkowo nazwą stolicy zastępuje się bardzo często nazwy państw i nazwiska premierów czy prezydentów, używając określeń typu „co o tym sądzi Londyn”, „jakie jest stanowisko Paryża”, „Brukseli”, czy „Moskwy”. Prestiż i wizerunek miasta przekłada się na zewnętrzy odbiór władz politycznych danego kraju. Inny był „ciężar gatunkowy” stwierdzenia „polityka Bonn” a inny jest „polityka Berlina”. Tak jak Moskwa kojarzy nam się w wymiarze polityczno-ideowym – jest stolicą innego państwa, niż był nim Sankt Petersburg. Podobnie Ankara – Stambuł (Konstantynopol) i wiele innych. Przeniesienie stolicy z Warszawy do Krakowa automatycznie zmieniłoby odbiór Polski na zewnątrz. Światowe Dni Młodzieży zorganizowane w Warszawie, czy w każdym innym mieście nie miałyby tej rangi, wymowy i polskiego charakteru, jak w Krakowie.
Z drugiej strony turyści. Chcąc poznać jakiś kraj, odwiedzają jego stolicę, ponieważ to miasto jest materialnym, trójwymiarowym – mówiącym obrazem o historii, tradycji, religii, kulturze i wszystkim tym, co świadczy o narodzie, którego jest wizytówką.
Czy Warszawa jest taką wizytówką Polski? Tej współczesnej – raczej tak! Jest to brzydkie, chaotyczne miasto. Bardziej pasujące na stolicę bananowej republiki, której historia nie jest dłuższa niż 200-300 lat. Taka nowobogacka wieś, w której nuworysze nastawiali kiczowatych budowli pasujących do otoczenia, jak „kwiatek do kożucha”. Konia z rzędem temu, kto by dostrzegł tutaj jakieś założenie urbanistyczne, komunikacyjne, funkcjonalne.
Fakt, że historia nie obeszła się z Warszawą, jako stolicą, łaskawie. W czasach, kiedy rozkwitało Drezno, Sankt Petersbug, Lizbona czy Londyn, my tkwiliśmy w epoce warcholskiej demokracji szlacheckiej. Warszawa wówczas bardziej przypominała wieś, gdzie grzęzło się po kolana w błocie, niż stolicę europejskiego imperium. A wtedy, kiedy rozwijały się dziewiętnastowieczne metropolie, nie tylko imperiów kolonialnych, Polski w ogóle na mapie nie było, natomiast Warszawa egzystowała jako prowincjonalne miasteczko w Priwislianym Kraju. Tego, czego nie dokonała II wojna światowa, dopełniła demokratyczna władza ludowa. Symbolem stolicy stał się sowiecki Pałac Kultury.
Co się stało gdy nastała wolność? Kwintesencją kiczu i tandety, ale i symbolem ducha czasu, jaki nastał nie tylko dla stolicy, było postawienie palmy w centrum Warszawy. Rzeczywiście „palma komuś odbiła”. III plaga demokracji nastawiała upiornych galerii handlowych i biurowców w miejscach, gdzie powinny być aleje, bulwary, skwery zapełnione pomnikami świadczącymi o polskiej przeszłości: władców, królów, prymasów, marszałków, hetmanów, wielkich dowódców, jak również kupców, naukowców, bankowców, przedsiębiorców.
Tak jest w każdej innej stolicy szanującego się i dbającego o tradycję kraju. Dobrymi tego przykładami są Budapeszt i Bukareszt, żeby nie odwoływać się do stolic wielkich imperiów. Węgrzy w sposób bardzo świadomy projektowali i budowali stolicę. Nie ma tam tak „zacnych” zabytków jak w Pradze, Krakowie czy nawet Warszawie, ale jest pokazana historia Węgier i to w taki sposób, który eksponuję to, co było i jest chlubą, dumą i wielkością tego, wcale liczebnie nie wielkiego, narodu.
Tłumnie odwiedzający, najpiękniejszą naddunajską stolicę, turyści, wcale nie muszą studiować dziejów Węgier, oni ja widzą – spacerując pięknymi bulwarami, co krok napotykając pomniki, monumenty i budowle obrazujące dzieje tego państwa i dokonania narodu. Jakie jest wrażenie amerykańskiego, czy azjatyckiego turysty, którego historia nie jest mocną stroną? – wielki to naród, którego dzieje obrazują tak wspaniałe pomniki.
Jan Skowera